Zestawienie słów oczywiście nie jest przypadkowe. Biorę za nie odpowiedzialność i nie boję się, bo intencje mam czyste. Przez 12 lat byłam głęboko wierzącą katoliczką. Pierwszy muzyczny zachwyt przeżyłam w kościele. Śpiewałam w scholi, uwielbiałam nieszpory i pieśni wielkopostne. Piosenka "Moje miasto" to litania. Utwory, które współtworzyłam na nową płytę, są inspirowane polifoniczną muzyką kościelną. Podziwiam rytuał rzymskokatolicki i teatralną formę nabożeństw, wspaniale oddziałują na zmysły.
Przyszło pani do głowy, że może znaleźć się w sytuacji Madonny, która dorastała w rodzinie katolickiej i przywiązuje do wiary dużą wagę, ale prowokacyjne zestawianie seksu z religijną symboliką przypłaciła tym, że uznano ją za bezbożnicę?
Moja mama mawia: kto nie ryzykuje, ten w pace nie siedzi. Wiem, że mogę za tę płytę porządnie oberwać, ale "Miasto mania" też była trudna, a kupiło ją 40 tysięcy ludzi. To był cud. Liczę na kolejny.
Po przesłuchaniu tej płyty nie będziecie tacy sami. Peszek z rozbrajającym dowcipem rozszerza granice tego, co przyzwyczailiśmy się uznawać za przyzwoite, normalne. Balansuje na krawędzi poezji i pornografii, obracając na wszystkie strony słowa: "ciało", "łono", "fuck" – szuka w nich piękna, nowych znaczeń. Powstały poważne i bardzo intymne piosenki, a jednocześnie lekkie, łatwe do zapamiętania, do polubienia. Przede wszystkim dzięki prostocie – "maria Awaria" to literackomuzyczne minimum. Peszek śpiewa po aktorsku, specyficznie akcentując. Chce, by słowa brzmiały inaczej: te wulgarne wydają się niewinne, te zwyczajne – nasycone czułością. Wokalistka się odsłania i liczy, że nie pozostaniemy obojętni. Trzeba mieć niebywałą wyobraźnię i odwagę, by nagrać taki album. I trzeba być z kamienia, żeby się przy nim nie uśmiechnąć.