Towarzyskie druki

Niby zwykłe, prostokątne kartoniki, a jednak pełne tajemniczego uroku. Co więcej, bez nich współczesny biznes nie mógłby funkcjonować.

Publikacja: 30.09.2009 11:09

Towarzyskie druki

Foto: First Class

Red

Pierwsze wizytówki pojawiły się w XV-wiecznych Chinach. Przeznaczone były dla chińskich urzędników, których do ich posiadania obligował specjalny dekret. Zrobione z czerpanego papieru, zawierały jedynie imię i nazwisko oraz zajmowane stanowisko.

Trudno wyobrazić sobie bez nich dzisiejsze życie biznesowe. Jednak jeszcze do niedawna były synonimem pozycji towarzyskiej, dobrobytu i władzy. Ba! Fantazji! Fantazji ułańskiej najwyższej próby. A jednak – można rzec – śmiertelnie poważnej. Bo w dawnym kodeksie honorowym wręczenie przez jedną stronę drugiej biletu wizytowego uważane było zwykle za… wyzwanie na pojedynek.

W „Encyklopedyi Powszechnej” S. Orgelbranda pod hasłem „bilet wizytowy” czytamy: „Jest to kartka z wyrytym imieniem i nazwiskiem, niekiedy także tytułem i herbem osoby prywatnej, którą na dowód złożonej wizyty, jeżeli się gospodarza w domu nie zastało, zwykle z zagiętym rożkiem, zostawuje na ręce domowników. Rozesłanie podobnych biletów, zastępuje również osobiste powinszowanie Nowego Roku lub imienin, jako też pożegnanie w razie wyjazdu, i inne tego rodzaju grzeczności konwencyonalne”.

W „Wielkiej ilustrowanej encyklopedii powszechnej” wizytówka pojawia się przy omawianiu znaczenia słowa „wizyta”. Zatem nazwa tego kartonika ma pochodzić od wizyty. Zgoda całkowita! Przecież właśnie wizyty i spotkania są areną, na której popisy żonglowania wizytówką wypadają szczególnie efektownie. O samym żonglowaniu będzie nieco później, tymczasem powróćmy do XIX wieku. Wówczas wizytówkę musiał mieć każdy, kto należał do tzw. towarzystwa. Wprawdzie panien nie obowiązywał ten wymóg (z wyjątkiem panien w staropanieństwie), ale kiedy tylko obrączki przypieczętowały związek małżeński, nowo poślubione małżonki zamawiały bilety wizytowe, zarówno osobiste – dla siebie samych, jak i wspólne – małżeńskie.

Wizytówek używano w przeróżnych sytuacjach życiowych, wręczano je i rozsyłano czyste, ewentualnie z dopiskami, tak jak nakazywały reguły towarzyskie. Potrzebowano ich zapewne wiele. Hrabia Aleksander Fredro z całym swoim mistrzowskim sarkazmem wypomina ówczesnym lwom salonowym rozrzutność w tym względzie – liczba ponad 6000 wizytówek na rok naprawdę daje do myślenia. Wychodzi na to, że dziennie rozdawano wtedy 16 i pół wizytówki!

A dzisiaj? Z pewnością jesteśmy mniej rozrzutni. Wymiana tych bilecików następuje głównie w sytuacjach biznesowych. Ale nie tylko. To zależy od grzeczności i okoliczności. Dość powiedzieć, że współczesny dżentelmen powinien mieć ich kilka rodzajów. A propos okoliczności, wyróżniamy trzy rodzaje wizytówek.

Po pierwsze, prywatne, które zazwyczaj są drukowane kursywą. Oprócz imienia i nazwiska można na nich podać jeszcze tytuł naukowy, adres, numer telefonu. Niestety, prywatne bilety wizytowe należą do rzadkości, a szkoda!

Drugi rodzaj to wizytówki biznesowe, najczęściej o wymiarach 10 x 5 cm, które zachowują zasadę odwrotnej proporcjonalności, czyli im wyższe stanowisko w firmie, tym mniej danych na wizytówce, i odwrotnie – im niższe, tym więcej. Prezes powinien podać swoje imię, nazwisko, tytuł naukowy, stanowisko oraz nazwę firmy lub instytucji, ale już dane dotyczące adresu firmy oraz numer telefonu i/lub faksu są domeną wizytówek pracowników niższej rangi.

I trzecia grupa, czyli wizytówki kombinowane, na których znajdują się dane zarówno męża, jak i żony (np. Anna i Paweł Nowakowie). Można na nich umieścić również dodatkowe informacje, takie jak: zawody, tytuły naukowe, adres zamieszkania czy numer telefonu. Rozmiar tego typu biletów wizytowych jest taki sam jak służbowych.

Tyle reguły. Życie nadaje jednak wizytówce znaczenie praktyczne, więc adres czy numer telefonu na bileciku prezesa korporacji to codzienność. Jego zdjęcie, numer Skype, GG albo NIP firmy też się zdarza, jednak nawet w naszych praktycznych czasach to już przesada!

Forma graficzna wizytówek zależała od trendów w sztuce i od technik drukarskich. Znamy także fotograficzne. Taka moda panowała pod koniec XIX wieku w Paryżu. Szczególnie poszukiwane przez kolekcjonerów są perełki antykwaryczne – wizytówki pisane odręcznie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zniknięcie wizytówek pisanych ręcznie ma coś wspólnego z upadkiem sztuki kaligrafii.

Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego. Jak kiedyś, tak i teraz wizytówka świadczy o… właścicielu. W końcu to przecież wizytówka… właściciela. I to jest najprawdziwsza prawda!

Współczesne wizytówki muszą być prawidłowo zaprojektowane i wykonane z dobrej klasy papieru. Powinny zawierać elementy o charakterze informacyjnym, mieć swój charakter i zdecydowanie wyróżniać się dobrym smakiem. Czy istnieje jakiś wzorzec?

Właściwie nie! Tak to już jest z tym dobrym smakiem, że sztywnych wzorców szukać w tej materii próżno. Jednak błyszczy światełko w tunelu także i dla miłośników kategorycznej kategoryzacji. Wizytówkowe prawo podstawowe mówi, że im bilet wizytowy prostszy, tym bardziej elegancki. Zdarzają się oczywiście cudeńka upstrzone zdjęciami właścicieli niczym karty Citibanku czy literami wycinanymi z gumy. Jednak ma to sens tylko wtedy, gdy są to wizytówki pracowników tegoż banku lub wytwórcy urządzeń laserowych, wycinających detale ze wszystkich możliwych materiałów na świecie. W przypadku biletów wizytowych asystentki kancelarii prawniczej jest to na pewno nawet niestosowne.

Należy pamiętać, że ten skrawek papieru ma pełnić przede wszystkim funkcję informacyjną. Co więcej, wizytówkowe reguły mówią o umiarze. Do powszechnych błędów, których efekty widoczne są dość często, należy umieszczanie zbyt wielu informacji, łączenie tekstu z grafiką i wykorzystywanie kilku rodzajów czcionki. Taki swoisty horror vacui sprawia, że bilecik staje się nieczytelny.

Wizytówka, na której nazwisko posiadacza znacznie dominuje nad nazwą firmy, która go zatrudnia, wygląda co najmniej niezręcznie. Bo niezwykle ważna jest sprawa hierarchii informacji.

Najpierw, pośrodku, umieszczamy imię i nazwisko poprzedzone tytułami. Czy „mgr” lub „inż.” przed imieniem i nazwiskiem wygląda dobrze? Każdy w tym względzie decyduje sam, według maksymy de gustibus non disputandum. Jednak uwaga! Parafraza tej samej myśli brzmi: „są gusta i guściki”. Lepiej, żeby nasz gust nie stał się guścikiem! Poza tym skrót „mgr” niewiele mówi. Natomiast już „lek. med.”, czy „lek. wet.” to konkretne i pożyteczne informacje.

Wydaje się, że takie tytuły, jak „dr” czy „prof.”, w pełni zasługują na miejsce w polu wizytówki, zwłaszcza służbowej. Poza wszystkim, jest się czym pochwalić!

To samo dotyczy stopni wojskowych. Innych skrótów przy nazwisku u nas się nie stosuje. Inaczej jest w Wielkiej Brytanii. Umieszczanie skrótów informujących o przynależności do stowarzyszeń oraz o otrzymanych orderach należy tam do dobrego tonu. Na przykład Michael Pratt MBA FBIM C.B.E. oznacza:

MBA – Master of Business Administration – czyli rodzaj skończonych studiów;

FBIM – Fellow of the British Institute of Management – czyli przynależność do towarzystwa zawodowego;

C.B.E. – Commander of the Order of the British Empire – odznaczenie Imperium Brytyjskiego.

Co pod imieniem i nazwiskiem? Stanowisko służbowe, np. prezes, lub uprawnienia zawodowe, np. biegły księgowy.

W lewym dolnym rogu znajdzie się pełna nazwa firmy i jej adres, a w prawym – numery telefonów, faksów, teleksów lub/i poczty elektronicznej.

Nie należy zapominać o kodzie pocztowym i niekiedy nazwie państwa, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z cudzoziemcami, o prefiksie telefonicznym miasta, a na wizytówkach w języku obcym – o prefiksie telefonicznym naszego kraju.

Właśnie! Wizytówki w języku obcym. Tytuły polskie należy zostawić. Zapomnijmy jednak o wszelkiego rodzaju mgr-ach, bo (angielskie) LL.M. mówi, że jesteśmy magistrem prawa, podczas gdy (polskie) „mgr” cudzoziemcowi nie powie nic. Reszta właściwie bez zmian, tylko w obcym języku. I jeszcze jedno – jeśli jesteśmy przedstawicielami organizacji proekologicznych, wizytówka po stronie A może być sporządzona w polskiej wersji językowej, a po stronie B – w angielskiej.

Dla znaków firmowych czy logo miejsce przeznacza się najczęściej w lewym lub prawym górnym rogu wizytówki.

I na koniec! Im wizytówki prostsze i mniej ozdobne, tym bardziej eleganckie. Wystrzegajmy się połyskliwych i wzorzystych papierów. Ozdobne czcionki zostawmy na inne okazje. Wizytówka ma nas wyróżniać! Musi być elegancka, zawierać wszystkie potrzebne informacje, a jednocześnie im jest prostsza, tym lepsza! Jak to wszystko pogodzić?

Na ratunek przychodzi nam sztuka kompozycji. Umiejętne rozplanowanie napisów, elementów dekoracyjnych i umiar to recepta na doskonałą kartę wizytową.

Karton na druk wizytówek musi być naprawdę wysokiej jakości. Odpowiednią grubość i sztywność zapewni zastosowanie kartonu o gramaturze między 220 g/m2 a 320 g/m2.

Kolor wizytówki zależy od potrzeb i upodobań właściciela, ale najczęściej wykorzystywane są kartony w jasnych odcieniach. Faktura powinna być delikatna, aby forma karty wizytowej nie dominowała nad jej treścią. Chociaż coraz częściej mówi się, że poprawne jest tylko wykorzystanie białego, ewentualnie jasnokremowego kartonu, bez faktury lub – w ostateczności – z bardzo delikatną fakturą. Bilety spełniające te kryteria są w dobrym guście, inne to tylko kartonowe znaczki firmowe sygnowane nazwiskiem pracownika.

Format wizytówek w historii bywał różny, zmieniał się w zależności od upodobań, jednak współczesny świat dąży do zachowania standardów także i w tej materii. Idealny format wizytówki to taki, który daje się ulokować w większości wizytowników. Za wzorcowy wymiar przyjęło się uważać prostokąt o wymiarach 9 x 5 cm.

Gdy już mamy idealną broń, czyli wizytówkę perfekcyjną pod każdym względem i oszałamiająco elegancką, czas na naukę fechtunku, czyli zasady żonglowania wizytówkami. Umiejętność posługiwania się wizytówką jest podstawowym warunkiem poruszania się w towarzystwie, ułatwia nawiązywanie kontaktu i zapamiętanie, z kim się spotkaliśmy.

Obrazek znany większości z nas z autopsji: spotkanie biznesowe, wymiana wizytówek i… macanie się po kieszeniach. Wykręty, że niby „zawsze mam je przy sobie”, „zostawiłem w samochodzie”, „się skończyły właśnie”, nie dość, że nikogo nie przekonają, to jeszcze narażą na śmieszność komedianta zachowującego się w ten sposób. Sytuacja żenująca! Takie sytuacje mogą grać główną rolę w nocnych koszmarach biznesmena. Zasada podstawowa brzmi bowiem: wizytówki zawsze miej przy sobie! Jeśli jestem przedsiębiorcą, który bywa i u którego się bywa, muszę mieć gruby portfel… wypchany wizytówkami.

Jeszcze bardziej żałosny jest brak wizytówkowego rewanżu albo zapisywanie swoich danych na serwetce. Inna sprawa, że nieodwzajemnienie się wizytówką może oznaczać: „nie interesują mnie kontakty z tobą” lub „byle komu wizytówek nie daję”

Nie zawsze i nie wszędzie wypada wręczać wizytówki. Na pewno nie należy robić tego, gdzie popadnie, szastać nimi na lewo i prawo. Własną wizytówkę należy cenić, bo jeśli sam jej nie szanujesz, nie możesz wymagać od innych, żeby traktowali ją poważnie!

Oczywiście jeśli przychodzimy na umówione wcześniej spotkanie „w interesach”, to wręczenie na początku wizytówki jest po prostu elementem wymiany informacji. Ale i tu mamy pewien ceremoniał, który wypada i warto zachować. Tak więc następuje wymiana wizytówek. Przyjmujemy ją z miłym uśmiechem, po czym skanujemy ją wzrokiem i chowamy… Nigdy nie odkładamy jej na bok. Wykluczone jest schowanie wizytówki bez uprzedniego spojrzenia na nią. To lekceważące i obraźliwe, żeby nie powiedzieć – grubiańskie. Choć nie są to zasady obowiązujące wszędzie. Japończycy wręczą swą wizytówkę z ukłonem i natychmiast, w pierwszej sekundzie spotkania, Anglosasi będą zwlekali z podaniem swojej wizytówki na koniec spotkania (niczym prezentu, ku pamięci), a jeszcze inni zrobią to po wymianie grzecznościowych zdań, a otrzymanej wizytówki, po grzecznościowym spojrzeniu na nią, nie schowają, lecz odłożą na bok, by czasem tam zerkać, bo pamięć mają krótką i nie potrafią zapamiętać nazwiska rozmówcy. C’est la vie…

Zarysowując inną sytuację, posłużymy się klasycznym już przykładem. Podejście na przyjęciu do prezesa wielkiej firmy ze słowami: „Oto moja wizytówka”, wywoła u niego co najmniej zdziwienie. Ale cóż z tego, jeśli przedstawienie się temu prezesowi jest dla nas sprawą życia lub śmierci. Przedstawmy się! Wypada! Ale to od dalszego przebiegu rozmowy będzie zależeć, czy prezes obdarzy nas wizytówką, czy nie. My zrobiliśmy, co do nas należało.

Jeśli jest nam trudno osobiście złożyć życzenia czy gratulacje, z powodzeniem możemy je przekazać za pomocą biletów wizytowych. Wprawdzie dotyczy to przede wszystkim relacji prywatnych, ale i w służbowych kontaktach taki zabieg jest dopuszczalny. Tak więc ręczny dopisek na wizytówce: „Byłem zgodnie z umową o 13.00. Proszę o telefon dziś do 17.00”, zostawionej w sekretariacie, dobitnie uprzytomni menedżerowi, że strzelił gafę, zapominając o spotkaniu z nami. Jeszcze więksi kategoryści twierdzą, że w takich wypadkach należy używać tylko i wyłącznie formy osoby trzeciej, gdyż przecież nasze nazwisko jest już na wizytówce, i to w widocznym miejscu.

Jeśli z jakiegoś powodu przesyłamy wizytówkę, to zwyczajowo umieszczamy odręczne dopiski u jej dołu (nie na odwrocie!) w formie skrótu. Pochodzą one z języka francuskiego, zatem rozszyfrujmy je:

p.r. – pour remercier – z podziękowaniami, dla przypomnienia,

p.f. – pour fete, pour feliciter – z powinszowaniami,

p.f.n.a. – pour fete nouvel an – z życzeniami szczęśliwego Nowego Roku,

p.f.c. – pour faire connaissance – dla zaznajomienia,

p.p.c. – pour prendre conge – na pożegnanie,

p.p. – pour presenter – dla prezentacji, przedstawienia się,

p.c. – pour condolences – z kondolencjami.

Stosowano i stosuje się również polskie skróty: z.p.i. lub z.p.n.r. 2009 (z powinszowaniem Nowego Roku).

Wprawdzie takich dopisków będziemy używać rzadko, ale wiedzieć warto.

Na bilety wizytowe złożone czy przesyłane nam wypada natychmiast zareagować, bądź to telefonicznymi podziękowaniami, bądź odesłaniem wizytówki z odpowiednim dopiskiem, na przykład: „Serdecznie dziękuję za przesłane życzenia” (życzliwość, pamięć itp.).

Warto też wiedzieć, że do biletów wizytowych przewidziano specjalne małe koperty, na których pisze się adres i tam też można umieścić te same skróty literowe, które zapisujemy na wizytówce.

Na koniec – jak zwykle – najważniejsze! Gafa rzecz ludzka – też ma swój urok! Niekiedy nieodparty! A więc nie należy się jej panicznie bać!

Chętnie wręczylibyśmy Państwu swoje wizytówki, ale właśnie… zostawiliśmy… Tak! Są w samochodzie. A właściwie to w związku ze zmianami w firmie jesteśmy w trakcie drukowania nowych…

Pierwsze wizytówki pojawiły się w XV-wiecznych Chinach. Przeznaczone były dla chińskich urzędników, których do ich posiadania obligował specjalny dekret. Zrobione z czerpanego papieru, zawierały jedynie imię i nazwisko oraz zajmowane stanowisko.

Trudno wyobrazić sobie bez nich dzisiejsze życie biznesowe. Jednak jeszcze do niedawna były synonimem pozycji towarzyskiej, dobrobytu i władzy. Ba! Fantazji! Fantazji ułańskiej najwyższej próby. A jednak – można rzec – śmiertelnie poważnej. Bo w dawnym kodeksie honorowym wręczenie przez jedną stronę drugiej biletu wizytowego uważane było zwykle za… wyzwanie na pojedynek.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"