Od ponad 60 lat w Bregencji działa największa i najsłynniejsza scena operowa świata. Tego lata można na niej obejrzeć "Aidę" Verdiego, będzie grana 25 razy, na każdy z wieczorów dawno sprzedano po 6850 biletów. Inscenizację obejrzy w sumie ponad 170 tysięcy widzów, a dokładniej – dwa razy tyle, bo jest eksploatowana drugi sezon z rzędu. I jak można dziś twierdzić, że opera to sztuka elitarna?
Bilety kosztują od 28 do 132 euro, ich sprzedaż daje około 13 milionów. Dyrektorzy w Bregencji nie ukrywają, że dzięki tym pieniądzom część festiwalowego programu mogą wypełnić ambitnymi propozycjami. Ta impreza od lat więc lansuje też kompozytorów XX wieku.
By jednak przyciągnąć tylu widzów, trzeba zapewnić im wyjątkowe atrakcje. Kusi oczywiście sama scena usytuowana na Jeziorze Bodeńskim, widzowie siedzą w amfiteatrze na brzegu. Woda staje się z reguły jednym z bohaterów akcji, nawet w przypadku takich dzieł jak "Aida", której akcja rozgrywa się w starożytnym pustynnym Egipcie.
W Bregencji nie chodzi jednak o wierność dziełu, tu należy stworzyć zapierający dech show. Tej regule podporządkował się nawet Brytyjczyk Graham Vick – jeden z najwybitniejszych reżyserów operowych Europy, któremu powierzono stworzenie "Aidy".
Niesamowite wrażenie robi już sam pomysł scenograficzny Paula Browna. Na scenie ulokował on dwie olbrzymie stopy (o wysokości 15 m) w kolorze niebieskim, ozdobione złotymi gwiazdami. Tyle zostało z gigantycznego monumentu zniszczonego przez jakiś nieznany kataklizm. Kiedy w trakcie przedstawienia budowlane dźwigi zaczynają wydobywać z wody inne fragmenty posągu i składać jak puzzle, zagadka stopniowo się rozjaśnia. To nowojorska Statua Wolności.