Lepszy wielki strach niż wilk wegetarianin

Prof. Grzegorz Leszczyński, kierownik Pracowni Badań nad Literaturą Dziecięcą i Młodzieżową w Instytucie Literatury Polskiej UW

Publikacja: 29.05.2011 17:11

Lepszy wielki strach niż wilk wegetarianin

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek Dominik Pisarek

Wśród powieści dla dzieci i młodzieży dominują dziś historie grozy. Nagradzany „Czarny Młyn" Marcina Szczygielskiego to horror dla nastolatków. Wśród nowości wydawniczych także „Baśniobór" Brandona Mulla czy  „Czarny Maciek i wieża śmierci" Dariusza Rekosza.

prof. Grzegorz Leszczyński:

Była moda na westerny i paraboliczne baśnie o umieraniu, takie jak „Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren. Teraz faktycznie mamy boom na opowieści grozy, które wchodzą w znakomitą symbiozę z fantasy. Nie jest to charakterystyczne tylko dla polskich autorów. To trend, który zdominował świat, choć na Zachodzie widać już symptomy przesytu. Przewiduję, że za chwilę czeka nas renesans science fiction. To, co zaprząta uwagę współczesnych kosmologów i fizyków – poszukiwanie „boskiej cząstki" wszechświata, koncepcje wszechświatów równoległych, obraz wszechświata jako czarnej dziury, zagadnienie mostów między wszechświatami – jest w stanie zawładnąć wyobraźnią dzieci i młodzieży na kolejne dziesięciolecia. Horrory i kryminały znikną, a pojawią się – zapewne też przesiąknięte atmosferą grozy – opowieści science fiction odmienne od tych, które dominowały w latach 60. i 70., bo oparte na innego rodzaju wyobraźni i innych pytaniach.

Tylko skąd to rozmiłowanie w opowieściach nierealnych? Czy trend zapoczątkował Harry Potter?

Groza wtargnęła na dobre do książek dla młodzieży, a potem dla młodszych dzieci, już wcześniej, m.in. za sprawą filmów, np. takich jak „Dziecko Rosemary" Polańskiego. Pojawiło się tu przecież dziecko jako narzędzie szatana, medium sił wywołujących przerażenie. Potem okazało się, że twórczość Stephena Kinga znajduje wiernych czytelników wśród milionów nastolatków. Jego powieści „Lśnienie" czy „To" (It) ukazywały dzieci obdarzone właściwościami pozwalającymi przenikać duchom i upiorom do świata realnego. Te tendencje musiały znaleźć odzwierciedlenie w literaturze dziecięcej i młodzieżowej. Tym bardziej że współczesne dzieci, wychowane na uładzonych, grzecznych opowieściach, w których ani Baby-Jagi nie wkłada się do pieca, ani złej królowej nie każe się tańczyć w żelaznych trzewiczkach na rozżarzonych węglach, znalazły w horrorach fascynujące antidotum na sztuczną słodycz książkowej papki, jałowej, ugłaskanej, pozbawionej prawdziwych emocji. Stąd popularność takich autorów jak Pullman czy Gaiman, którzy operują prawdziwym lękiem, stymulującym silne emocje towarzyszące lekturze.

Czy to już ten efekt wahadła, przed którym pan kiedyś przestrzegał? Młodzież karmiona ocenzurowanymi, łagodnymi baśniami szuka potem emocji i grozy w horrorach albo grach komputerowych.

Tak, efekt wahadła już jest. Niektóre dzieci wręcz uwielbiają się bać, tymczasem my je przed tym strachem chronimy, bo dzieciństwo ma być łagodne i bezpieczne. Zgadzam się z tym, ale bez przesady, nie w bajkach! Panuje dość powszechne przekonanie, że książka powinna wychowywać. To jakaś głęboka hipokryzja: nie ma wychowywać ani dom, ani szkoła czy Kościół, ani film, tylko książka. W efekcie lektura nie daje dzieciom satysfakcji, lecz nudę. Karmione dydaktyczną papką dzieci znajdują radość w czytaniu „wywrotowych" książek, które są na przeciwnym biegunie i mają antypedagogiczne nachylenie. Koszmarny Karolek przecież, tytułowy bohater cyklu Franceski Simon, reprezentuje wszystkie dziecięce wady – jest łakomy, leniwy i brudny, ale właśnie on, a nie jego brat Doskonały Damianek, zyskuje sympatię czytelnika i jest wzorem do naśladowania. Powodzeniem cieszy się też opowieść „O kreciku, któremu ktoś narobił na głowę", książki takie jak: „Wielka księga siusiaków" i „Wielka księga cipek", „Kupa", „Przyrodnicza Wycieczka na Stronę", mimo że są często źródłem irytacji dorosłych, którzy uważają, że dzieci powinny czytać książki mądre.

Ale to rodzice wybierają i kupują pierwsze książki.

Mądrzy rodzicie sugerują się jednak gustem dziecka. Roald Dahl, jeden z najznakomitszych pisarzy brytyjskich, powiedział kiedyś, że książka, która podoba się dorosłym, jest najgorszą książką dzieciństwa. Bo dzieci mają własny świat, śmieją się z czego innego niż dorośli, ich książki są dla nich, nie dla rodziców. Wspomnieliśmy już, co się dzieje, gdy tak nie jest. Współczesne młode pokolenie, które wyrosło wśród uładzonych lektur, pozbawionych grozy, napięcia, bolesnego zmagania dobra ze złem, potrzebuje tego rodzaju doznań. Świadczą o tym jego samodzielne decyzje lekturowe. Wybierają książki, które straszą, ale które pomagają też okiełznać własne lęki.

Czyli straszmy dzieci bajkami...

Oczywiście. Takie opowieści jak owiane złą sławą baśnie braci Grimm zawierają gromadzoną przez wieki ludową mądrość. Dowodził tego Bruno Bettelheim, profesor psychologii i psychiatrii na University of Chicago (był amerykańskim Żydem urodzonym w Austrii, zajmował się m.in. autyzmem – red.). Ukazują ludzkie życie jako pasmo zwycięskich zmagań człowieka z przeciwnościami losu. Nie oszukują dziecka, że nie ma śmierci, że zło nie istnieje, przeciwnie: właśnie ukazując prawdę o ludzkim bytowaniu, zagrożonym przez śmierć, niesprawiedliwość i krzywdę, dowodzą, że najwyższą wartością człowieka jest gotowość zmierzenia się z siłami zła. Że zwyciężają i otrzymują nagrodę ci, którzy zachowują czystość serca, wierność w przyjaźni i miłości, a zło spotyka kara proporcjonalna do jego niszczącej siły. To piękna wizja świata, której fundamentem jest wiara w ład moralny. Bez tej wiary nie można podejmować wyzwań losu, pracować nad sobą, ruszać z posad bryły świata, nie można być dojrzałym, mądrym i szczęśliwym człowiekiem.

Ale może język starych baśni jest zbyt okrutny?

Nie, bo baśnie przemawiają językiem symboli, a nie bezpośredniego obrazu. Siostry Kopciuszka, które, oczywiście w oryginalnej wersji, a nie ocenzurowanej, okaleczają się, próbując założyć ciasny pantofelek, już wcześniej, z własnej woli, stały się psychicznymi karłami, krzywdząc niewinną dziewczynkę. Ich samookaleczenie jest symbolicznym dopełnieniem tego, co i tak już się stało – one przecież coś w sobie zabiły: wrażliwość, dobro, radość życia. Były już od tego odcięte. Tymczasem wielu dorosłych ta scena bulwersuje. Dziwną miarę przykładamy do książki. Nie obruszamy się na pełne przemocy kreskówki ani pełne krwi i okrucieństwa gry komputerowe. Książka to ani gra, ani film, ani serwis informacyjny, przy których dziecko obcuje z ożywionymi obrazami. Tu mówią symbole. Nikt nie broni dzieciom słuchania w Niedzielę Palmową szczegółowego opisu kaźni Chrystusa – kaźni nie symbolicznej, tylko realnej. Ale gdy w baśniach zło spotyka kara, to wywołuje nasz lęk, czy aby przypadkiem dziecięcy świat nie zachwieje się w posadach. Nie, nie zachwieje się, przeciwnie: dojrzeje, wzmocni się i okrzepnie.

Rozumiem, że potępia pan streszczenia i cenzurowanie starych, klasycznych opowieści?

Tak. Jest to dowód infantylizmu kupujących i przebiegłości wydawców. Książki dla dzieci wybieramy wedle własnych wyobrażeń o dziecięcym świecie. Jeśli postrzegamy dziecko jako małą lalkę do uszczęśliwiania, to kupujemy ckliwą pstrokaciznę, w której wilk z „Czerwonego Kapturka", wypluwszy babcię i wnuczkę, postanawia zostać wegetarianinem. I w tym momencie robimy dziecku krzywdę. Bo oryginalna baśń to gatunek idealny, od zarania sprawdzone przedszkole ludzkości, elementarz osobisty uczący systemu wartości, w którym dobro zwycięża, a zło musi być ukarane. Nie możemy więc wolno puścić wilka i zaprzyjaźnić się z nim, bo został jaroszem. To wbrew baśniowej logice. Przy takiej wersji wydarzeń młody czytelnik nigdy nie zrozumie toposu wilka, nie pozna ważnego kodu kulturowego.

Problem z disnejlandyzacją literatury dziecięcej jest już chyba za nami. Jest coraz większy wybór książek pięknych, artystycznych. Nie mamy przerostu formy nad treścią?

Grafika książkowa bywa sztuką. Jeśli tworzą ją artyści, wprowadza dziecko w świat współczesnej sztuki, a udowodniono już nieraz, że dziecko nie ma problemów z rozumieniem nowoczesnego malarstwa. Oczywiście, są na rynku książki manieryczne, ale tacy graficy, jak Pawlak, Lipka-Sztarbałło, Bieńkowska, Ekier, Lange czy Żelewska, potrafią uczynić z książki artystyczną perłę, która zachwyca dziecko i rozwija jego wrażliwość. Każda książka arcymistrzów polskiej grafiki książkowej, Wilkonia, Kiliana i Butenki, mogłaby znaleźć się w Zachęcie. Książki Wilkonia zresztą prezentowano w Zachęcie obok jego obrazów i rzeźb. W książkach dla dorosłych nie ma tyle miejsca na ilustrację, więc to dobrze, że tak dużo jej, i to w dodatku na wysokim poziomie, we współczesnej książce dziecięcej. Dorosły myśli słowem, dziecko – obrazem. Od „czytania" obrazu rozpoczyna czytanie książki. Książka rośnie wraz z wiekiem dziecka – słowa się rozrastają, obrazy stopniowo zanikają.

Co pan myśli o książkach bez słów, opowiadanych tylko obrazem, takich jak „Miasteczko Mamoko" Mizielińskich?

To książka bardzo odważna, fascynująca i zabawna, trochę też nastrojowa. Dziecko może bez końca odnajdywać w niej różne detale i cieszyć się z buszowania po świecie obrazów, niejako wchodzić w nie. Podobny charakter ma książka Mizielińskich „Co z ciebie wyrośnie?", w której w zabawny sposób opowiada się o właściwie nieznanych dziś zawodach. W Europie książka obrazkowa przeżywa od kilkunastu lat renesans, wydaje się tego typu pozycje nie tylko dla dzieci, ale też dla młodzieży i dla dorosłych. Powstają studia na temat jej statusu, języka, formy.

Bajki terapeutyczne: nowy fenomen propagowany przez pedagogów i psychologów. Dobry? Konieczny? Powstają wręcz przepisy na bajkę terapeutyczną, uczy się rodziców, jak samemu ją układać.

Mechanizm terapeutycznego oddziaływania baśni na psychikę dziecięcą opisał Bettelheim. Twierdził, że dziecku do rozwoju wewnętrznego potrzebny jest kontakt ze starymi baśniami i legendami. Współcześni biblioterapeuci zdradzili swego mistrza: zamiast zalecać czytanie np. braci Grimm, tworzą pseudoliterackie potwory, nazywają je baśniami i dowodzą, że moc terapeutycznego oddziaływania mają tylko one, więc niech ludzie je kupują, i to najlepiej masowo. To jest baśniokalectwo i baśniokradztwo. Każda sztuka może mieć funkcję terapeutyczną, im większa jest siła sztuki, tym skuteczniejsze oddziaływanie. Opowiadanie dziecku baśni własnymi słowami to też sztuka, terapeutyczna rola takiej opowieści wynika z naturalnej bliskości tego, kto opowiada, i tego, kto słucha: wspólnota przeżyć, wspólnota lęku o los bohatera i radości z jego zwycięstwa jest lekiem na całe zło świata. Wystarczy nastrój wieczoru, przyciszony głos matki czy ojca, zasłuchanie... Takiej terapii potrzebuje każdy człowiek, i mały, i duży. Ile radości może przynieść utrudzonej matce bajka opowiedziana na dobranoc przez własne dziecko! Żadne nowomodne gusła biblioterapeutyczne nie są tu potrzebne.

Dlaczego w Polsce literaturę dziecięcą i młodzieżową traktuje się niepoważnie?

Nie wiem. W Szwecji, we Francji, w Japonii, Korei, również w Niemczech ma ona wysoką rangę. A w Polsce faktycznie panuje na ten temat zmowa milczenia. Duńczycy przeznaczają na twórczość dla dzieci 25 proc. budżetu Ministerstwa Kultury, wątpię, czy minister Zdrojewski z podniesionym czołem podałby informację, w jaki sposób wspiera twórczość dla dzieci i sztukę dla dziecka i ile procent swojego budżetu na nią przeznacza. Poza tym zapewne wielu uważa, że zajmowanie się w jakikolwiek sposób dziecięcością jest infantylne. Nie udało nam się też chyba wytworzyć tradycji, powszechnego zainteresowania książką dla dziecka, pospolitego ruszenia w tym kierunku. Ale są symptomy dobrych zmian: książki dla dzieci nagradza się w Nagrodzie Literackiej Warszawy. Podobnie jest z Nagrodą Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Książek.

A propos lekceważenia twórczości dla dzieci inna ciekawa rzecz: Szwedzi, którzy literaturze dziecięcej poświęcają bardzo wiele uwagi, badania w tej dziedzinie traktują priorytetowo, a w prasie codziennej recenzują każdy nowy tytuł, jednak – ku zdumieniu świata – nie zdobyli się na to, by przyznać Nagrodę Nobla Astrid Lindgren.

Co by pan radził rodzicom kompletnie zagubionym wśród setek nowych, kolorowych propozycji dla dzieci? Widziałam ich bezradność na ostatnich targach książki w Warszawie. Jak wybierać?

Czasem myślę, że łatwiej złowić złotą rybkę w bezkresie oceanu, niż znaleźć dobrą książkę dla dziecka w tsunami miernoty. A zła książka wyrządza bardzo wiele szkód: dziecko, a już szczególnie nastolatek, po szeregu nietrafionych lektur gotów powziąć mniemanie, że nie ma głupszej i nudniejszej czynności niż czytanie książek. Rodzice zwykle nie mają nawet kogo się poradzić, bo księgarze wielkich sieci udzielają wskazówek nie na podstawie własnej wiedzy czy lektur, lecz za pośrednictwem komputera, który podpowiada, co sprzedać. Radziłbym kupować bez pośpiechu, z namysłem. Listę  tytułów wedle wieku czytelnika rekomenduje Fundacja ABC XXI, a listy tytułów nagradzanych przez różne grona rzeczoznawców – Polska Sekcja IBBY.

—rozmawiała Monika Janusz-Lorkowska

Marta Konior - SIW Znak

Skąd pomysł, by właśnie teraz Znak wyodrębniał Emotikona – nowe wydawnictwo dla dzieci i młodzieży?

Marta Konior:

To oczywisty kierunek rozwoju dla dużego wydawcy – pozwala dotrzeć do nowego czytelnika i zaistnieć w nowym segmencie rynku, który zyskuje na znaczeniu.

Redakcja literatury dziecięcej i młodzieżowej w wydawnictwie Znak działała od 2002 r. Wydawaliśmy takie hity, jak „Mikołajek" czy „Koszmarny Karolek", oraz książki artystyczne i edukacyjne: „Kto kogo zjada", „Alfabet". Chcemy zwiększyć wachlarz tytułów.

Jest duże zapotrzebowanie na lektury obyczajowe. W ubiegłym roku wydaliśmy tom historyjek o niegrzecznych chłopcach, czyli „Jaśki" dla dzieci w wieku 8 – 12 lat. To był bestseller, co pokazuje, że dobra literatura wsparta mocną kampanią promocyjną ma szansę na rynku, a dzieci – uwielbiają czytać.

Rodzice lubią sięgać po klasykę, pozycje sprawdzone, kojarzące im się z własnym dzieciństwem, i po edukacyjne. To niezaprzeczalnie ważny trend. Emotikon przygotował ofertę i dla przedszkolaków, i dla dzieci starszych w postaci zeszytów z grami i zabawami edukacyjnymi z bohaterami takimi, jak Boleki i Lolek czy Koszmarny Karolek.

Nie lada wyzwaniem jest oferta dla młodzieży. Tu trendy zmieniają się szybko. Książka musi jeszcze mocniej konkurować z filmem i innymi rozrywkami. Za sprawą sagi „Zmierzch" rynek literatury młodzieżowej zyskał na znaczeniu. Większość wydawców ma w swojej ofercie „mroczne" powieści. Nasze plany wydawnicze dla tej grupy zdradzimy jednak dopiero jesienią.

Książki staramy się wydawać równocześnie w wersji tradycyjnej i elektronicznej. Nowa seria o Bolku i Lolku w wersji na urządzenia mobilne jest dostępna od 19 maja na platformie Woblink. Wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom dzieci, które chcą książek interaktywnych i rodziców, dla których wygodne jest zgromadzenie atrakcyjnej dla dziecka literatury w jednym urządzeniu i zabranie jej w podróż.

Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne