Wnętrze zasnute dymem, szatniarz królujący nad paltami, regulamin Zakładów Gastronomicznych nad bufetem, wuzetka i szarlotka na plastikowej tacy. Alkohole soc: jarzębiak, koniak bułgarski... Przy kontuarze dymiące maszyny do kawy, często zepsute. Kawę Select, jeśli była, serwowano w szklankach. Takie wspomnienie z PRL-u.
Po roku 1989 państwo straciło monopol na gastronomię, kawa przestała być artykułem deficytowym. Każdy, kto miał kawałek miejsca i parę plastikowych krzeseł, mógł otworzyć kawiarnię. Przez kraj przetaczała się fala nowych lokali, gdzie wszystko miało być inne. Jak najbardziej zachodnie.
Usłużni kelnerzy, obce słowa w menu, kolorowy wystrój, parasole z reklamami. Ale chociaż oprawa się zmieniła, osad peerelowski pozostał: plujkę serwowano w szklance, cukier stał na co drugim stoliku w plastikowej cukierniczce. Gastronomię małą i dużą podbijała nadal zapiekanka z pieczarkami lub pizza z kapustą kiszoną i serem tylżyckim.
Wolność i konsumpcja
Jednym z pierwszych miejsc w Warszawie, do którego pielgrzymowali i miejscowi, i cudzoziemcy, była Quchnia Artystyczna Marty Gessler w Zamku Ujazdowskim. W Quchni wszystko było inne niż w PRL: minimalizm, ale jakby ubogi. Meble i zastawa stołowa nie do pary, kieliszki przewiązane sznurkiem, menu, nazwa, coraz to zmieniający się wystrój.
– 20 lat temu w sklepach nie było nic ciekawego – wspomina Marta Gessler. – Odkryłam hurtownię porcelany z końcówkami kolekcji. Poprosiłam Wydział Ceramiki ASP, żeby zaprojektowali dla mnie talerze firmowo popękane. Meble kupowałam na Kole. Z dziecinnych materaców i tregli z odzysku zrobiłam kanapy – pierwsze w mieście, na których można było zdjąć buty. Zamek Ujazdowski pozwalał mi na wybryki. Widział w tym potwierdzenie własnej ideologii wolności. Ludzie byli jej spragnieni, łatwo było ich zachwycić.