W służbie postępu

Lewicowe media z ogromną ochotą angażują się w krucjatę przeciw tradycyjnemu modelowi rodziny

Publikacja: 26.05.2012 15:59

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Jak wyobrażam sobie idealny związek? „To elegancka, kulturalna relacja z mężem i romans z pięknym zwierzęciem na boku" – mówi aktorka Charlotte Rampling w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów", weekendowego kobiecego dodatku „Gazety Wyborczej". Metafora? Nie całkiem. Wypowiedź jest niby z przymrużeniem oka, ale wywiad całkiem na serio, a wspomniany cytat nawiązuje do głośnego filmu „Max, moja miłość" dzieła reżysera Nagiso Oshimy, które w 1986 r. narobiło wiele hałasu podczas festiwalu w Cannes. Rampling gra w nim żonę dyplomaty, która wikła się w romans z szympansem. „Nie uważa pani, że jest coś ekscytującego w zwierzęciu, które jest nie całkiem mężczyzną" – pyta Rampling autorkę wywiadu.

Kto tego samego dnia, kiedy ukazała się rozmowa (5 maja), sięgnął po aktualny numer polskiej edycji „Newsweeka", znalazł cenne uzupełnienie myśli znanej aktorki – okładkowy tekst „Seks na ostro – dłużej, ostrzej, inaczej, czyli jak Polacy eksperymentują z seksem". Jeszcze nie z szympansem, ale wedle „Newsweeka" staramy się nadążać za erotycznymi „nowinkami", bo „nie wystarcza nam już waniliowy seks, coraz więcej Polaków, zwłaszcza młodych, przełamuje w łóżku kolejne tabu".

Co to jest „seks waniliowy"? Ano ten nudny, konwencjonalny, „bez śladów jakiejkolwiek perwersji". A przełamywanie jakich tabu kręci „coraz więcej Polaków"? „Trójkąty, czworokąty i jeszcze inne konfiguracje", „kilkudziesięcioosobowe orgie", „seks z kilkoma partnerami jednocześnie". Niestety, nawet ci wyzwoleni, światowi młodzi Polacy nie są jeszcze w pełni wolni od wstecznych przyzwyczajeń. Jak mówi autorom artykułu Ewa, doświadczona w wymianie żon, mężów, tudzież seksie wieloosobowym: „Ja nigdy przy takiej zabawie nie całuję się w usta i myślę, że to norma". To jedyne miejsce na jej ciele zarezerwowane dla jej męża.

Orgia, czyli rozwój duchowy i intelektualny

Im dłużej czytamy tekst w „Newsweeku", tym częściej na usta (zarezerwowane czy nie) ciśnie się pytanie: gdzie właściwie jesteśmy? Czy to magazyn erotyczny z pobliskiego sex shopu? Dlaczego poważne rzekomo pismo opinii informuje nas o paniach, które „zatracają się w masochistycznych orgiach z przyszłym pracodawcą" i przedrukowują wyznania dam mówiących: „Miałam partnera, który chciał, żebym robiła mu zastrzyki z soli fizjologicznej w główkę penisa, było sporo krwi, ale miał nieziemski orgazm"?

Odpowiedź znajdziemy w tym samym tekście. Sadomasochistyczna blogerka mówi: „Powtarzam za Wojciechem Eichelbergerem, że największe zagrożenie wiąże się z tym, że przestajemy myśleć, pytać, rozmawiać i poszukiwać. Wtedy w naszym życiu intelektualnym i duchowym zaczyna dominować spożywany bezmyślnie fast food". Kto zatem myślał, że chodzi o seks, ten jest w błędzie – sól fizjologiczna w penisie, orgie, wymiana partnerów, sadomasochizm – to wszystko metody na rozwój naszego życia intelektualnego i duchowego". Jak to się stało, że ten bujny rozwój młodych Polaków następuje dopiero teraz? Z odpowiedzią spieszy prof. Zbigniew Izdebski, autor książki „Seksualność Polaków na początku XXI wieku". Wyjaśnia, że wiele osób miało od dawna różne fantazje, ale „wcześniej nie realizowało ich ze względu na pewien rygoryzm religijny i obyczajowy. Dziś się to już zmienia". Szkoda, że autorzy tekstu (Violetta Oziminkowski i Marcin Marczak) nie dopytują profesora o konkrety: „wcześniej", to znaczy kiedy? Nim zaczął się wiek XXI? I dlaczego „już" się to zmienia? Bo naród niecierpliwie czekał na nowe drogi rozwoju „życia intelektualnego i duchowego"?

Dzisiejsze nawoływanie do rozwoju duchowego i intelektualnego przez piętrzenie seksualnych perwersji ma konkretne korzenie

Jeszcze dziesięć, a nawet pięć lat temu trudno było sobie wyobrazić, by na łamach wysokonakładowego tygodnika opinii pojawiły się rozważania na temat zalet wymiany żon, życia w seksualnych wielokątach czy igraszek zoofilskich. Nie oznaczało to oczywiście, że seks był poza obszarem zainteresowań tych tytułów. Zwykle jednak publikacje na ten temat ograniczały się do streszczania kolejnych naukowych raportów o życiu intymnym Polaków albo niemal rytualnych, odprawianych zawsze w wakacje, żali nad rozwiązłością studentek, które uprawiają seks za mieszkanie, lub prostytuujących się latem licealistek.

Dziś m.in. za sprawą kampanii reklamowej filmu Małgorzaty Szumowskiej „Sponsoring" teksty o zaletach sprzedawania własnego ciała trafiły nawet do popularnych pisemek plotkarskich i lifestyle'owych z niższej półki. Jednocześnie po tekstach takich jak wspomniane publikacje „Wyborczej" czy „Newsweeka" widać, że lewicowe media z największą ochotą angażują się w krucjatę przeciw tradycyjnemu modelowi rodziny i relacji seksualnych.

W świetle wypowiedzi takich jak słowa Charlotte Rampling rysownik „Rzeczpospolitej" Andrzej Krauze, któremu przedstawiciele homoseksualnego lobby wytoczyli proces za rysunek, na którym facet z kozą mówi do niej: „Jeszcze tylko ci dwaj panowie, a potem my" (wskazując na parę gejowską biorącą „ślub"), powinien być odznaczony za bój o zmiany w słusznym kierunku. Może jego pech, że narysował kozę zamiast szympansa. A może zawinił sugestią, by brać z kozą ślub – w końcu postępowe są tylko otwarte związki.

Poradnik dla wielowiernych

„Dokąd należy się udać, aby znaleźć towarzystwo chętne do eksperymentów sypialnianych, jakiego rodzaju osoby będą skłonne zdecydować się na seks we trójkę, jak najlepiej delikatnie dać do zrozumienia niedawno poznanemu przy barze towarzystwu, że interesuje nas takie zakończenie wieczoru?" – to pytania, które stawia Lainie Speiser, autorka książki „Seks w trójkątach dla wybrednych par", wydanej właśnie po polsku (Bellona 2012). I oczywiście odpowiada. Z obficie ilustrowanej publikacji można dowiedzieć się, że powiększenie liczby osób w łóżku dowodzi, iż ma się otwarty umysł i szerokie horyzonty. Puentując swoje rozważania autorka zaś z dumą informuje, że czasy, kiedy to różnego rodzaju ekscesy seksualne kojarzone były z bohemą artystyczną czy znudzonymi, zepsutymi arystokratami, należą już do przeszłości. Dziś każdy: kolejarz, ekspedientka, nauczyciel, może cieszyć się równą swobodą seksualną i dowodzić, że on też ma otwarty umysł.

Wygląda na to, że hasło na dziś brzmi „perwersje zstąpiły pod strzechy". I że wynaleziono najtańszy sposób w dziejach na doszlusowanie do arystokracji – wystarczy odpowiednio twórczo używać swoich genitaliów.

A skoro już jesteśmy przy poradnikach dla każdego dotyczących seksu codziennego – nakładem tej samej oficyny ukazał się inny poradnik („69 miejsc na seks") – „żadnych ograniczeń, omawiamy sytuacje równie szybkie, co ekscytujące swoją pikanterią i natychmiastowością. Począwszy od uprawiania seksu w miejscach publicznych, po ukradkowe stosunki w ryzykownych pozycjach i ograniczonej przestrzeni". Najbardziej rozczulające jest jednak zapewnienie: „Oczywiście, ekspresowy seks, choć charakteryzuje się pośpiechem i pilnością, nie zabrania w żaden sposób wszelkich urozmaiceń, jak trójkątów, wymiany partnerów, podglądania". Jeśli zatem ktoś obawiał się, że jak szybki numerek w toalecie, to tylko we dwoje – może spać spokojnie: trójkąt lub wymiana partnerki z towarzystwem bawiącym się w sąsiedniej kabinie są jak najbardziej na miejscu.

To wszystko jednak i tak jest dopiero ubogą podstawówką seksualną w porównaniu z prawdziwie ambitnymi przedsięwzięciami, w jakie wtajemnicza nas inna opublikowana właśnie po polsku książka. To „Puszczalscy z zasadami" autorstwa duetu Dossie Easton i Janet W. Hardy (wydawnictwo Czarna Owca 2012). Ten „praktyczny przewodnik dla miłośników poliamorii, otwartych związków i innych przygód" reklamowany jest jako książka „przełomowa", w której autorzy rozwiewają „mity na temat rozwiązłości" – przy czym samo słowo „rozwiązłość" umieszczają w cudzysłowie. „Odkryjesz wymiary miłości, o jakich ci się nie śniło". A jakie? Oczywiście seksualne wielokąty, orgie, hetero-homoseksualne oraz w ogóle „alternatywne strategie seksualne". Autorki piszą też, że „obie aktywnie udzielają się w społecznościach praktykujących sado-maso i fetyszyzm". A więc już „społeczność", nie prywatność. Zaś „alternatywne" społeczności zmieniają się zwykle w prześladowaną mniejszość. „Bycie łatwym nie jest łatwe" – martwią się Easton i Hardy. „Ci z nas, którzy postanowili żyć i kochać niekonwencjonalnie, powinni być przygotowani na to, że w wielu sytuacjach świat nie będzie im przychylny".

A dlaczego puszczalscy „z zasadami"? No bo na przykład jednym ze słów używanych w podręczniku jest „wielowierność" – jest wtedy, kiedy większa grupa ludzi uprawiających razem seks jest wierna nie swoim partnerom, ale także partnerom wymienianych partnerów (jakkolwiek dziwnie brzmi w tym kontekście słowo „wierna").

Od Skiroławek po Chałupy

Kto pamięta lata 80. XX stulecia, może mieć uczucie déja vu – wtedy golizna i soft porno zaprzęgnięte zostały do służby propagandy późnego PRL, by zasugerować Polakom właściwe kierunki poszukiwań „wolności". Władza w ramach poluzowania po stanie wojennym postanowiła bowiem poluzować głównie w okolicach rozporka.

Purytański towarzysz Wiesław Gomułka dostałby zapewne apopleksji, słysząc na komunistycznym festiwalu i w państwowej telewizji song o nagusach wylegujących się nad polskim Bałtykiem. Tymczasem „Chałupy welcome to" Zbigniewa Wodeckiego grane w  owym czasie do upadłego przez wszelkie kanały telewizyjne i radiowe stały się niemal symbolem tamtych czasów. Utwór niby był żartobliwy, podśmiewający się z miejskiej mody i wiejskich zahamowań, ale emocje, jakie wywoływał, były jak najbardziej – z punktu widzenia rządzących – właściwe: niekończące się dyskusje o d... Maryny, prowadzone głównie na suto zakrapianych wódeczką imieninach, czyli najbardziej akceptowanej przez władzę formie aktywności społecznej.

Dorośli dostali więc pochwałę nudyzmu, młodzi – fotki dziewcząt topless zamieszczane na ostatniej stronie tygodnika „Razem" i w kilku innych periodykach. A wydawnictwa, które ścigały się z cenzurą w wyszukiwaniu najdrobniejszych antysystemowych aluzji, dostały zielone światło dla publikowania pornograficznych historyjek. Najlepszym i najbardziej znanym symbolem owej erotycznej odwilży czasów Jaruzelskiego jest zawrotna w owym czasie popularność powieści Zbigniewa Nienackiego „Raz do roku w Skiroławkach" i wyczyny kilku jego mniej znanych (a dziś kompletnie zapomnianych) epigonów. Słynny twórca powieści dla młodzieży (seria o Panu Samochodziku) i – co wyszło na jaw dopiero niedawno – wieloletni agent SB stał się dzięki „Skiroławkom" najpoczytniejszym pisarzem popularnym drugiej połowy lat 80. Pornografia Nienackiego sprawiła, że łódzki tygodnik „Odgłosy", w którym publikowano kolejne odcinki jego monotonnych opisów kopulacji różnego rodzaju, stał się w kioskach obiektem zażartych polowań, a jej książkowe wydania rozchodziły się w wielotysięcznych nakładach.

Zresztą wszystko, co odwracało wtedy uwagę ludności od smutnych realiów PRL, było mile widziane przez władzę. Od połowy lat 80. pozwalano na przykład na zakładanie klubów miłośników literatury science fiction, a jeszcze chętniej – zwolenników UFO i różdżkarstwa. Tym dwóm ostatnim grupom udawało się nawet – rzecz niesłychana w czasach niedoboru papieru i wszechobecnej cenzury – otrzymywać zezwolenia na publikację własnych periodyków i książek. Dla reżimu oczywiste było, że znacznie lepiej, by społeczna aktywność przejawiała się w drukowaniu broszur o latających spodkach, żyłach wodnych i wiedzy tajemnej Egiptu niż o Katyniu, Grudniu '70 czy masakrze w kopalni Wujek.

Władze PRL nie zapomniały także o leninowskim haśle, że kino jest najważniejszą ze sztuk. W parze z rozporkową otwartością literatury drugiej połowy lat 80. szło także przyzwolenie na erotyczne harce na dużym ekranie. W kinach zaczęły pojawiać się więc różnego rodzaju filmowe koszmarki, których głównym atutem były – jak to się naonczas mówiło – „momenty". Szkolna dziatwa znęcona informacją „dozwolone od lat 18" masowo kupowała bilety na „Tais" czy „Łuk Erosa" tylko po to, by godzina czy półtorej słuchania drewnianych dialogów zostały wynagrodzone kilkoma chwilami oglądania nagich biustów – a czasami i innych części intymnych – aktorek scen polskich.

To właśnie było esencją „normalizacji" w schyłkowym PRL: ZOMO na ulicach, pałowanie w bramie, sutki w kinie, przyśpiewka o Chałupach i miss natura w telewizji oraz wiejski seks w Skiroławkach.

Pokolenie '68

Polski socjalizm realny odkrył zatem pod koniec swego istnienia, że może czerpać korzyści z otwartości obyczajowej. Było to bardzo spóźnione odrobienie lekcji, którą towarzysze z Zachodu stosowali od dawna. Wyzwolenie seksualne było przecież jednym z głównych składników lewackiej rewolty lat 60., a potem ruchu feministycznego. „Make love not war", „Każdy ma prawo do orgazmu", hasła demaskujące rodzinę jako siedlisko zgubnego burżuazyjnego, kapitalistycznego i patriarchalnego stylu życia – to wszystko zawsze pomagało (i do dziś pomaga) radykalnej lewicy w demontażu tradycyjnego społeczeństwa. Badacze kontrkultury wielokrotnie zwracali uwagę na to, że w równym stopniu była dzieckiem zarówno Marksa, jak i Freuda. To, jak seks zaprzęgnięto do rydwanu rewolucji, znakomicie opisuje m.in. Roger Kimball w znanej i w Polsce książce „Długi marsz. Jak rewolucja kulturalna z lat 60. zmieniła Amerykę". Zwraca uwagę, że właściwie każdy ruch rewolucyjny XX w. próbował używać wyzwolenia seksualnego do rozbicia filaru wrogiego sytemu kapitalistyczno-patriarchalnego. Zanim nadeszły lata 60., bitnicy propagowali „wyzwolenie ze wszystkich ograniczeń", a ich guru pisarz William S. Burroughs zasłynął m.in. ze skrajnie brutalistycznych opisów homoseksualnych orgii z wykorzystaniem przemocy. „Jednym z ulubionych scenariuszy Burroughsa było przedstawianie młodych chłopców jednocześnie wieszanych i gwałconych" – przypomina Kimball.

Potem, w latach 60. i 70., lewaccy myśliciele i aktywiści propagowali „mistykę ciała", odrzucenie tradycyjnej moralności, zwalczali „opresyjną monogamię", systemowi przeciwstawiali „nieskrępowane uciechy". „Kosmiczne orgazmy" jako droga do naprawy społeczeństwa, „polityka i seks to jedno i to samo" – tak seksualne perwersje ubierało się w filozoficzną retorykę.

Jak widać, dzisiejsze nawoływanie do rozwoju duchowego i intelektualnego przez piętrzenie seksualnych perwersji ma konkretne korzenie. Młodzi ludzie cytowani przez „Newsweeka" mogą tego nie wiedzieć. Jego redaktorzy wiedzieć powinni. „Prawdziwym celem najróżniejszych seksualnych heterodoksji jest zachwianie pozycji rodziny jako głównej jednostki ludzkiego społeczeństwa" – pisze Irving Kristol, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich neokonserwatystów. Gdzie jest granica, która zadowoli seksualno-politycznych reformatorów? Nie wiadomo. Na razie – czego dowód mieliśmy na początku tego tekstu – to, co kiedyś szokowało, staje się banalne, a testowanie granic perwersji także w Polsce zaczyna być przedstawiane całkiem poważnie jako droga do zostania prawdziwie światłym człowiekiem XXI w., wyzwolonym z więzów „rygoryzmu religijnego i obyczajowego".

Co gorsza – nie widać w Polsce specjalnie zbyt wielu chętnych do przeciwdziałania tej propagandzie, która zaczyna przybierać kształt dziwnego sojuszu od opiniotwórczych mediów po właścicieli seks butików i sadomasochistycznych blogerów. Na pewno nie ma co oczekiwać reakcji po obecnej ekipie rządzącej. Dla niej sytuacja, w której wmawia się Polakom, że jedyne miejsce, w którym można zmieniać rzeczywistość, to sypialnia, jest wręcz wymarzona. Tak jak dla ekipy późnego Jaruzelskiego, która doskonale wiedziała, że jest bezpieczna, dopóki obywatele dostają wypieków na twarzy, czytając pornosy Nienackiego, a nie podczas komentowania kolejnych etapów „gospodarczej reformy".

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Jak wyobrażam sobie idealny związek? „To elegancka, kulturalna relacja z mężem i romans z pięknym zwierzęciem na boku" – mówi aktorka Charlotte Rampling w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów", weekendowego kobiecego dodatku „Gazety Wyborczej". Metafora? Nie całkiem. Wypowiedź jest niby z przymrużeniem oka, ale wywiad całkiem na serio, a wspomniany cytat nawiązuje do głośnego filmu „Max, moja miłość" dzieła reżysera Nagiso Oshimy, które w 1986 r. narobiło wiele hałasu podczas festiwalu w Cannes. Rampling gra w nim żonę dyplomaty, która wikła się w romans z szympansem. „Nie uważa pani, że jest coś ekscytującego w zwierzęciu, które jest nie całkiem mężczyzną" – pyta Rampling autorkę wywiadu.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"