– To będzie opowieść o dziwnej relacji między ludźmi a sztuką. Rzecz dzieje się w nieznanym mieście, gdzieś daleko, nie wiemy dokładnie gdzie. Jego mieszkańcy z jakiegoś powodu zaczęli się panicznie bać sztuki. Wydaje im się, że zniszczy ona ich życie. Dlatego postanawiają zupełnie wyeliminować ją ze swojego świata.
A skąd się bierze ten lęk? Bo rozumiem, że przyczyna jest kluczem do tej historii.
– Na początku wydaje nam się, że bierze się on z jakiegoś rzeczywistego zagrożenia. Ale im dłużej oglądamy relację z życia w mieście, tym bardziej orientujemy się, że ci ludzie po prostu boją się, iż sztuka zbudzi w nich jakieś niepożądane niepokoje. Że uświadomi im to, czego wolą nie wiedzieć o sobie i o świecie. Dlatego nie chcą mieć z nią do czynienia.
To interesujące spojrzenie na relację sztuka – odbiorca...
– Tak, to metafora relacji pasożytniczej. Moja historia pokazuje sztukę jako samoodradzającego się potwora, który karmi się naszym niepokojem. Gdy żyje nam się dobrze i niepokój znika, potwór umiera, zostawiając po sobie pustkę. A gdy żyje się nam źle, może urodzić się na nowo i żyć tak długo, aż się zupełnie wyciszymy. I tak w kółko. Nie do końca wiadomo, czy to potwór żyje naszym kosztem, czy my kosztem potwora.
Chciałabym, żeby ten film był powodem do zadania sobie pytań o to, jakie jest miejsce dla sztuki w naszej codzienności i co nasza codzienność daje sztuce? Czy może tak się stać, że sztuka w ogóle przestanie się dla nas liczyć, a jeśli tak, to dlaczego? I co się wtedy stanie?