Californication po polsku

"Jaszczur" Sławomira Shutego to cios w rodzimych wydawców. Jednak przede wszystkim w samego siebie – pisze Marcin Kube.

Aktualizacja: 29.10.2012 16:58 Publikacja: 29.10.2012 16:46

Californication po polsku

Foto: materiały prasowe

KONKURS

Dla naszych czytelników mamy dwie książki pt. "Jaszczur". Aby je  wygrać, wyślij we wtorek  (30 października) esemes o treści "ZW.01.imię nazwisko + adres do wysyłki" na nr 71601 (cena 1 zł plus VAT - 1,23 zł).

Wygrywa co drugi esemes nadesłany na dany kod w godz. 10-13 w dniu 30 października, do momentu wyczerpania puli nagród (nagrody prześlemy pocztą).

"Trudno być prorokiem pod własnym oknem" – pisze nowohucki prozaik. Przekonał się o tym na własnej skórze. Jeszcze niedawno wskazywany jako jeden z bardziej wyrazistych literatów ostatniej dekady. Zdobył popularność niecodziennym językiem i bezkompromisowymi wypowiedziami. Rok 2004 należał do niego – świetnie przyjęta powieść „Zwał", wywiady i nagrody. Potem były mniejsze projekty, kolejne książki, niezależne filmy i komiksy. Gwiazda literatury szybko zaczęła spadać.

Najnowsza książka to próba prześledzenia tego lotu. To także pełne zjadliwości zaklęcia mające odwrócić fortunę. Gdy wykrzykuje: „Jestem autorem wielkich powieści! (...), wielokrotnym stypendystą!, jednym z najbardziej zapowiadających się nowych głosów!, dobrem narodowym!" – trudno powstrzymać śmiech. Ilu już takich było? Dlatego autoironia to najlepsza broń, po jaką mógł sięgnąć w swojej najnowszej powieści.

„Jaszczur" to opis życia pisarza średniego pokolenia. Sprawia wrażenie autobiograficznego, ale nie ma sensu czytać go dosłownie. Chwilami trudno odróżnić, co się dzieje naprawdę, od wizji powstających w głowie autora. Niczym Charles Bukowski głośno śmieje się z siebie i obnaża swoje słabości. Pokazuje, że rojenia o byciu jak Hank Moody z serialu „Californication" częściej niż podrywem i darmowymi kolejkami kończą się wyrzuceniem z knajpy przez ochronę. Polska „kalifornizacja" to spotkania autorskie w małych miejscowościach z ludźmi, którzy w życiu nie słyszeli o Shutym. To także targi książki na kacu, proszenie wydawcy o zaliczkę na niepowstającą książkę i złośliwe pytania kolegów: „Jak tam, piszesz coś?". Czytamy o nieustannym poszukiwaniu pieniędzy („Na boga, przecież autor potrzebuje siana, kapuchy!, kapusta jest antyrakowa (...), tak że jak mi się zaraz kapuściński na koncie nie pojawi, to zrywam układ") i żartobliwie sportretowanych blokadach twórczych. Shuty nie pisze, bo akurat jest w trakcie pijaństwa, a kiedy chce tworzyć i ma pomysły, to np. psuje mu się komputer. Wspomina też o pogardzie wydawców, szarpaniu się z nimi o pieniądze, kupowaniu recenzji i podkradaniu sobie pomysłów przez literatów. Nie są to jakieś szokujące tajemnice.

„Jaszczur" ma bardzo dobre momenty – pełne absurdu komiczne sceny i językowe dwuznaczności. Kolejne zdania wypluwane są na zasadzie potoku myśli, niekontrolowanego (na pozór) ciągu skojarzeń. To miejscami błyskotliwe parafrazy, zbitki związków frazeologicznych („Smażymy się jak fryty w głębokim oleju, ludzie nie z marmuru, żelaza, miedzi, ale plasteliny, rozpływają się, Armagedon w muzeum figur woskowych" lub „krok w bok i jestem w oknie, firana chyba z gnijącej panny młodej zdarta".) Są tu również mielizny, przez które trzeba bez satysfakcji powoli przebrnąć. Niektórzy piszą, że „Jaszczur" to książka-zemsta. Za to, że rynek wydawniczy go przetrawił i wyrzucił poza nawias. Powieściowy Shuty nie jest jednak wykreowany na ofiarę. To raczej literacki nieudacznik, który nie robi właściwie nic, poza chodzeniem po knajpach i tropieniem spisków. „Jaszczur" jest zapowiadany jako wielki powrót, jednak parę lat w literaturze to dosyć długo. Z młodego gniewnego łatwo zmienić się w starego zgorzkniałego. Na szczęście Shuty nie stracił poczucia humoru.

część 1

Pewnie państwo wiedzą, z kim dziś się spotykamy, ale dla tych, którzy nie wiedzą, tytułem wprowadzenia powiem, że nasz dzisiejszy gość jest artystą intermedialnym, performerem, poetą, fotografem, malarzem, muzykiem, scenarzystą i reżyserem, twórcą pierwszego taniego filmu drogi oraz drogiego filmu o robieniu tanich filmów, przed państwem przedstawiciel pokolenia wszystko po cztery złote, a przede wszystkim pisarz, autor pierwszej narodowej powieści hipertekstowej oraz pierwszej noweli pisanej od tyłu, której treść można poznać, czytając w lustrze, sławomir mateja, który na co dzień ukrywa się..

Wystosowany do powitań robot nawija jak maszyna, seria z automatu, ta ta ta ta ta ta, to tak się tu wita znakomitości?, skandal, hipokryzja, ale odrywam się od myślotoku, bo raczej się przesłyszałem, ale rzucone w salę słowa robota wirują w czaszce jak rozwścieczony przed burzą bąk, zdradziła tożsamość człowieku!, czyli nierzetelność, brak przygotowania, bylejakość i zwykłe chamstwo!, nie po to firmuję te intersytuacje przy pomocy logo, chcę jej powiedzieć, żeby byle cipa na spotkaniu w pierwszej lepszej dupie podawała moje dane osobowe, podaj im jeszcze imiona rodziców, PESEL i numer konta, idiotko, chcę jej powiedzieć, ale nie mówię.

..pod pseudonimem artystycznym sławomir shuty, choć niektórzy czytają je szyty, szuty, szuti, szati, a nawet szaty..

Bywa, że suty, a nawet skuty, mówię i mam nadzieję, że mimo ohydnej wpadki pierwsze koty za płoty, stukamy brudzia, ale oni tam z drugiej strony nawet nie uśmiechną się przelotnie pod wąsem.

Tak, tak, w różny to jest sposób wymawiane, mówię, ale nie wspomniała pani jeszcze, że jestem także, a może przede wszystkim, podróżnikiem, wycieczki stały się sensem mojego życia, zarówno te pod czyimś adresem, jak i w przestrzeni wewnętrznej, mówię, puszczam oko, że taki ze mnie triper, cool luz chill, właśnie zatarłeś niekorzystne wrażenie człowieku i zdobyłeś serca od kopa, choć może nie, bo to jest monolit pustych twarzy z naprzeciwka, publika wypożyczona z psychiatryka.

Zaczynam konotować, z kim tu do czynienia, sala wypchana prawie po brzegi, przymusowa wycieczka z pobliskiego ogólniaka, bezmyślne facjaty, kombinują, żeby się to gówno skończyło i mogli wreszcie wyjść, zaczerpnąć w płuca dożynek, naEBać, skojfać, skleić, zasnąć na tyłach sklepu, w ostatnich rzędach ożywiona rozmowa i chichoty, cztery dupy i pięciu podbijaczy, smyrają się smartfonami, wysyłają newsy, kasują pocztę, ładują sieć, bunga-bunga wisi w powietrzu, dlaczego nikt nie widzi, nie reaguje?, przecież uciszcie gnoja jednego z drugim!, powinienem powiedzieć, ale raczej żałuję, że zrobiłem sto, bo mogłem dwieście pięćdziesiąt, dwa pięć by siadło jak złoto, o boże, o boże, błędne założenia, błędne kółko, dwa pięć i wszystko by zaskoczyło, po prostu haust świeżego powietrza.

część 2

Coś dziś mam?, mam coś w ogóle?, czy dopiero jutro, i gorąco się robi, bo w kalendarzyku pogrubione, że wyd, a obok tagi, i wyznaj się na tym, zapiszesz coś człowieku i nie wiadomo co, jakbyś nie mógł normalnie, jak człowiek, mówię, pieprzone skróty i bylejakość!

Dobra, mówię, najważniejsze, że schodzi, a co będzie, to się okaże, nie ma co robić wideł z igieł, uspokój się, zanurkuj do łóżka, nabierz sił przed sezonem w piekle.

Wbijam do łóżka, ale ktoś tu chyba jest, niemożliwe człowieku!, zimny pot na plecach, zwinięta kołdra, czy ciało, które z grobu wstało, napiszesz o tym kryminał człowieku, ale na razie unoszę przykrycie, jakbym się bał ataku węża, to ktoś jest, chyba kobieta, z twarzy niezbyt dupa, uroda nazwijmy egzotyczna, może to jest gość przerobiony na laskę, skąd my się z tym znamy?, trudno wskazać na punkt, odkrywam prawdę, jest prawie naga, zbyt muskularne ramiona, może to starość?, ale twarz miękka, świeża, lico prawie różowe, usta jędrne, ogólnie pewnych rzeczy za dużo, a innych za mało, dziwna asymetria jak u naznaczonych, co się dzieje?, słabo mi, znów zaplątany w pewnie paskudną historię, może związek z transwestytą, to się nazywa szczęście.

Próbuję przykimać, ale niełatwo, bo przyczajony jak napięta struna, a jeszcze łapie mnie mara, że zbudzi się i zacznie nawijać o mężu: no mówię ci, szajbus, wariat, pojebaniec, że cierpiała psychiczne prześladowania, do dziś nie może doczekać się zadośćuczynienia, a dziecko małe wspólne, ale to bez znaczenia, bo nie są razem, a jeśli przyjdzie, a przyjdzie, bo wysłała mu newsa, że ma go w dupie, a on wysłał newsa, że zajebie frajera, to my tu z miłości usypiemy barykadę i odepchniemy zwariowany, kurwa, świat do nory, i projektuje się paranoja, tak że się prawie zaczynam moczyć, że nagle zadzwoni ten pacan, zwariowany, kurwa, mąż i ona przekaże słuchawkę, kwicząc jak szlachtowana świnia: powiedz mu, powiedz!

Ta istota się w istocie budzi i mówi, że koniecznie teraz zadzwonić, coś załatwić, jakaś ważna histeria się kroi, ale ja wolałbym nie brać udziału, wyszarpuję z rączek telefon, przecinam połączenie jak pępowinę.

To nie jest dobry czas na takie jaja, mówię, ale ona, że o co mi chodzi, że chce mi pomóc, dlaczego na to nie pozwalam.

Dobra, dobra, takie żarty wcale mnie nie śmieszą, mówię i proszę, żeby już poszła, bo mam dziś ważne spotkanie i muszę się otrząsnąć, po prostu będę teraz przygotowywał się mentalnie do otwarcia nowego dnia.

Dobra, słuchaj, dzięki w ogóle, naprawdę wszystkiego dobrego, mówię, to spotkajmy się jutro?, mówi, no niechże już idzie, bo to nie jest za specjalna dupa, żebym musiał z nią trajkotać, nie te lata, są inne czasy, skąd my się w ogóle znamy?, acha, no właśnie, na razie.

Dobra, mówię, spotkajmy się jutro.

Czyli trzeciego?, mówi, czekaj, zapiszę to w telefonie, spotkanie na trzeciego.

Drugiego, mówię, jutro jest drugi.

Drugi jest dzisiaj, mówi, jutro jest trzeci.

Dzisiaj jest pierwszy, jutro będzie drugi, mówię, bo po co ona się przekomarza jak dziecko, ale sprawdzam mimochodem i to jest racja, ale dlaczego kalendarzyk nie dzwonił?, coś tu jest dobrze nakićkane i mówię, żeby poczekała, bo muszę coś potwierdzić, w kalendarzyku wpis wyd, a obok – tagi, jakie tagi?, może street art, wojna kiboli czy spotkanie z gówniarzami z asp?, wyd od wydymać?, nie, kurwa, człowieku, mówię.

wyd od wydawnictwa, a tagi, od targów..

Dziś są targi?, mówię.

Jakie?, ona.

Książki, mówię, co za idiotka, a ona, że żartowała, na co ja, że strasznie kurwa śmieszne.

Masz ochotę się wybrać?, mam wejściówki, i mówi o wydawnictwie, prawie szemrany interes, ale wchodzą we wszystko, nawet totalne pojechaństwo, i coś z tym wszystkim ma jej matka do czynienia, ale, nie, nie, mówię, słuchaj, ale już naprawdę nie ma na to czasu teraz, wiesz?, mówię, w czaszce rój, może gniazdo much, jest już która?, pierwsza?, a targi dopiero o siedemnastej, luz człowieku, uwiniesz się z tym człowieku, wyjdziesz, strzelisz batonika, uzupełnisz izotopy, chemia wróci do normy, będzie dobrze, być może normalnie.

Dobra, mówię, na razie, a ona, że pomysł jest zajebisty, niezły, jej się podoba i jak chcę się tym zająć, to nawet od jutra, bo urzekła ją moja historia.

Ale o co chodzi, mówię, a ona, że wszystko zorganizuje, żebym jutro zadzwonił, będzie z tego szmal i żebyśmy się koniecznie trzeciego spotkali.

Koniecznie, mówię, w końcu udaje się wypchnąć, zatrzaskuję drzwi i wciągam dwie surowe cytryny, wykręca gębę, ale vitamina zbija wódę, za oknem życie w pełnej garderobie, słońce jak dotyk rozgrzanego piętna, pierdolona gwiazda śmierci.

Wreszcie odwaga, żeby spojrzeć w lustro, gęba z botuliny, w oczach świeży beton, wśród ust majonez, kochanie, pocałuj mnie.., białe plamy jak skrzydła motyla, to prawie jak test rorschacha, skurcz wspomnień, wczorajsza noc jak żywa, gdybyś człowieku nie wrzucał co tylko w zasięgu wzroku, i po co było tyle wódy pić, nie chciałem, mówię, ale każdy: napijmy się po małym.., no dobrze, niezdrowo odmówić, bo jeszcze cię zlinczują, ten chuj się nie chce z nami napić, to jest człowieku obowiązek narzucony przez umowę wydawniczą, udzielanie się lub tak zwana dbałość o czytelnika.

Wypełzam z nory, bo już mi zaczęła się robić deprywacja sensoryczna, na schodach landlord, panie, albo pan płacisz, albo przyszły month won, cham jeden, właśnie idę, bo mam odebrać zaliczkę od wydawnictwa, mówię i mijam szmaciarstwo, centusiostwo, byle szybciej, meta wypluwa mnie na rozgrzany słońcem beton jak brzemienna macica, znowu ten ateński powidok, osły srają na rogach, a z nieba żar jak chara ósmego obcego pasażera, mogliby to na chwilę wyciszyć, przykręcić, garść gwoździ wbija się w skalp, krwawię prawie jak jezus, byle dociągnąć krzyż do jakiegoś cienia, uch.., w cieniu o parę stopni lżej i od razu forma rośnie, napijmy się czegoś na początek.

Niech mi pani poda to kolorowe gówno, mówię, skład, że na wodzie mineralnej, sklep na rogu, z przodu park, kolorowe trociny z psich trzewi, wskakuję w wagon, wewnątrz kontrola, na szczęście wujek to widzi i przesiada się do drugiego wagonu, jak można być kurwą kanarem?, subkultura fritzlów, po pracy modlą się do wrony, tramwaj mija rondo, dobija do pętli i musimy opuścić wagon.

KONKURS

Dla naszych czytelników mamy dwie książki pt. "Jaszczur". Aby je  wygrać, wyślij we wtorek  (30 października) esemes o treści "ZW.01.imię nazwisko + adres do wysyłki" na nr 71601 (cena 1 zł plus VAT - 1,23 zł).

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali