35 lat temu, 19 listopada 1977 roku, w wieku 72 lat zmarł Władysław Hańcza. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Krytycy wielokrotnie pisali o nim jako o aktorze "pełnokrwistym", bo tworzył postacie, które zawsze głęboko zapadają w świadomość widzów. Dziś, gdy patrzymy na jego bogaty dorobek teatralny i filmowy, aż trudno uwierzyć, że aktorem został przypadkowo.
Naprawdę nazywał się Władysław Tosik. Urodził się 18 maja 1905 roku w Łodzi. Po ukończeniu gimnazjum humanistycznego w 1924 roku, rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Poznańskim. Tam, jako prezes Koła Polonistów, organizował liczne spotkania z wybitnymi przedstawicielami poznańskiego środowiska kulturalnego, m. in. Emilem Zegadłowiczem i Stanisławą Wysocką. To właśnie oni zainteresowali go działalnością świeżo powstałej szkoły dramatycznej przy Teatrze Polskim w Poznaniu.
W 1929 roku Hańcza uzyskał absolutorium Wydziału Polonistycznego oraz zdał eksternistyczny egzamin aktorski przed komisją ZASP. Przed wojną związany z teatrami Poznania i Łodzi grał z powodzeniem role amantów, występował w farsach i lekkich komediach. Najlepszy jednak wydawał się w repertuarze klasycznym. Po roli biskupa Stanisława w "Bolesławie Śmiałym" recenzent "Gazety Poznańskiej" pisał: "Jest jednym z rzadkich aktorów młodego pokolenia, którzy nadają się do wielkich, monumentalnych figur tragedii Wyspiańskiego i klasycznego repertuaru. Zewnętrznymi warunkami: pysznym głosem, naukowym przygotowaniem artysta ten dorasta do zadania, jakiemu by niejeden pod żadnym względem nie sprostał. Jego biskup Stanisław był rycerzem i kapłanem, co więcej: wcielał pewną ideę, wyglądał zaś, jak gdyby zszedł z frontonu którejś z gotyckich katedr".
Dwa lata przed wojną Władysław Hańcza grał w Teatrze Miejskim w Łodzi. Tam właśnie Leon Schiller powierzył mu rolę Pankracego w "Nie-Boskiej komedii" i Nieznajomego w "Kordianie". W sezonie 1939/40 otrzymał angaż do Teatru Narodowego, w którym zdążył wystąpić zaledwie w dwóch spektaklach "Baby-Dziwo".