Mroczne oblicze Pink Floyd

Zespół, którego największym dziełem jest „The Dark Side Of The Moon", też miał swoją ciemną stronę. Pisze o niej Mark Blake w dociekliwej biografii „Prędzej świnie będą latać" – pisze ?Jacek Cieślak

Publikacja: 15.12.2012 00:24

Prędzej świnie będą latać

Prędzej świnie będą latać

Foto: Wydawnictwo SQN

Pink Floyd nie niszczyli hoteli jak Led Zeppelin, a jednak z czasem wyładowywali złą energię w toksycznych sporach, pogrążając się w nienawiści. W kompozycji „Eclipse" pada znaczące zdanie: „Nie ma żadnej ciemnej strony księżyca. Wszystko jest ciemnością!". To dobre motto niezwykle krytycznej książki o brytyjskiej grupie.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pieprzyć Syda

Współtworzyli jeden z najbardziej depresyjnych rozdziałów rocka dotyczący narkotyków. Ich największym konsumentem był pierwszy lider Pink Floydów Syd Barrett, który uzależnił się od LSD. Każdego dnia odbywał nawet po kilka „kwaśnych podróży". W domu, gdzie mieszkał, można było się spodziewać, że szklanka wody też jest zaprawiona rozpuszczoną pigułką. Stosował taką dietę, że ledwie starczało mu sił, by wyjść na scenę. Zamiast grać, stał z opuszczonymi rękoma i gitarą zwieszoną z szyi.

Zobacz galerię zdjęć

Urlop spędzony z lekarzem specjalizującym się w walce z nałogami nie przyniósł poprawy. Syd dosłownie chodził po ścianach. Wspierać Barretta miał na koncertach piąty członek zespołu, gitarzysta David Gilmour. Dołączył do Pink Floyd, choć uważał, że jego grupa Jokers Wils jest lepsza. Floydzi mieli już jednak podpisany kontrakt płytowy i notowane na listach piosenki.

Gilmour był przyjacielem Syda Barretta. Razem zarabiali ulicznym graniem podczas lata miłości we Francji. Syd, domyślając się, że koledzy znaleźli jego następcę, wycofywał się na drugi plan. Finał był okrutny. Jadąc na jeden z koncertów, muzycy po prostu nie zabrali kolegi: „A pieprzyć, co się będziemy przejmować! " – rzucili tylko. Spółka zarejestrowana z Sydem została rozwiązana. Nowym menedżerem został syn irlandzkiego rybaka Steve O'Rourke. Gdy pracował w sklepie z karmą dla zwierząt, potrafił udowadniać jej jakość, zjadając kocie pożywienie na oczach klienta.

Postawa muzyków wobec Barretta przez wiele lat nie dawała im spokoju, pomimo że przekazywali mu tantiemy za wznowienia pierwszych nagrań. Co jakiś czas dochodziły do nich wieści, że pojawił się na mieście łysy, gruby facet, niekiedy ubrany w sukienkę, który był kiedyś ich kumplem. Czuli, że zaniedbali przyjaźń, poświęcili go dla kariery. Próbowali mu pomóc nagrać płytę, ale nie był w stanie nic skomponować. Pojawiał się w studiu z gitarą, która nie miała strun.

Wyrzuty sumienia obrodziły jedną z najsłynniejszych płyt „Wish You Were Here". Syd stał się jej przegranym bohaterem. I nieoczekiwanie odwiedził dawnych kolegów w studiu. Kiedy Gilmour próbował się dowiedzieć, co słychać, Barrett odpowiedział: „No, mam kolorowy telewizor i lodówkę. Trzymam tam trochę kotletów schabowych, ale one ciągle gdzieś znikają, więc stale muszę kupować nowe... ".

– Zdaję sobie sprawę, że sporne sprawy związane z kontraktami i to, jak obeszliśmy się z Sydem Barrettem, wywołują u wielu ludzi smutek – mówił mi perkusista Nick Mason. – Z czasem również David Gilmour przestał być zainteresowany Pink Floyd. Niezbyt dobrze czuł się już podczas ostatniej trasy koncertowej zespołu. Gilmour i Waters zmieniali się. David z początku czuł się zagubiony, ponieważ wolał wolniejszy styl pracy od tego, który narzucał Roger. Ten czuł się liderem, miał wielkie aspiracje, wizję rozwoju. Lubił osiągnąć cel, zrealizować zadanie.

Nienawidzę was

Niesamowite jest to, że Floydzi stali się negatywnymi bohaterami swoich drapieżnych, satyrycznych piosenek, m.in. „Money", w której atakowali pazerność biznesmenów i ludzi show-biznesu. To wręcz szatański paradoks, że właśnie płyta zawierająca kompozycję o wielkiej kasie uczyniła z nich milionerów i wprowadziła w pułapkę żądzy pieniądza. Głównie Rogera Watersa. Gdy przyjęto zasadę, że muzycy dzielą honoraria za nagrania w zależności od tego, ile skomponowali utworów na płytę, Waters potrafił zgarnąć więcej, pisząc dwie miniatury – otwierającą i zamykającą „The Animals".

Brytyjscy dziennikarze donosili: „Nie znam żadnego innego zespołu rockowego, którego muzycy wiedliby równie burżuazyjne życie w zaciszach swoich domostw". Mason ujawniał: „Bardziej zajmowało nas wynajęcie kortu do squasha, niż dopracowanie naszego setu koncertowego. Wykazywaliśmy się rażącym brakiem zaangażowania, bardzo wtedy potrzebnego". Trudno się dziwić, że Johnny Rotten, lider anarchizującego Sex Pistols, nosił koszulkę z napisem „Nienawidzę Pink Floyd".

Skutek pazerności był taki, że grupa utopiła gigantyczne zyski, inwestując w nieuczciwy fundusz powierniczy. Gdy zaległości podatkowe pod koniec lat 70. wynosiły 12 milionów, zamiast wzajemnej sympatii, muzyków cementowała już tylko myśl o spłacie długu. Właśnie wtedy powstał album „The Wall". Za bezpośrednią inspirację uważa się incydent podczas koncertu, kiedy to Roger opluł naćpanego i przeszkadzającego fana. To wtedy zaczął rodzić się projekt opowiadający o murze wyrastającym między artystą i światem.

O braku kontroli nad emocjami świadczy fakt, że Waters budował go również w zespole. Zażądał odejścia z grupy pianisty Ricka Wrighta i zatrudnienia go podczas koncertów na umowę-zlecenie. Ironią losu było to, że po źle skalkulowanym tournée, tylko Wright otrzymał wynagrodzenie, a pozostali muzycy musieli spłacać kolejne długi.

Film „The Wall" nie był sukcesem artystycznym. Gdy doszło do pokazu w Cannes, Steven Spielberg pytał „O co k... w tym wszystkim chodzi?!".

Finałowe cięcie

Można postawić podobne pytanie, jeśli chodzi o zachowanie Watersa podczas sesji „Final Cut". Rozpaczał nad śmiercią ojca zabitego na włoskim froncie II wojny światowej, wytykał Margareth Thatcher agresywną, imperialną politykę w sporze o Falklandy, błagał o pokój, a jednocześnie niszczył kolegów, dając popis egoizmu i pychy, mówiąc „Pink Floyd to ja". W końcu, za plecami muzyków, zażądał od menedżera renegocjacji warunków finansowych kontraktu wraz z przyznaniem większych tantiem.

Skończyło się procesem, który Waters przegrał, tracąc prawo do nazwy zespołu. A jednak nie ustępował. Gdy Floydzi chcieli koncertować, Roger groził zablokowaniem sprzedaży biletów. Kiedy zorganizował koncert „The Wall" w Berlinie, zamiast kolegów zaprosił ich byłe żony.

– Byłem słabym negocjatorem – mówił mi w 2005 roku Roger Waters. – Zamiast dogadywać się, iść na kompromis, żądałem zbyt wiele. Konsekwencje były takie, że nie mogłem z nikim długo wytrzymać. Musiałem znosić samotność. Teraz wiem, że odgradzamy się od innych z powodu strachu. Tak było również w moim życiu. Dziś lęk, który odczuwam przed ludźmi, jest mniejszy niż kiedyś. Ale pamiętam dobrze lata, kiedy wywoływał we mnie nieustanną agresję. Bo to najprostszy odruch obronny.

Blake pisze też krytycznie o rzekomo perfekcyjnych produkcjach koncertowych, z których słynął zespół. Promując „The Dark Side Of The Moon", Floydzi uczynili głównym scenicznym motywem osiemnastometrową piramidę nadmuchiwaną helem. Podczas jednego z amerykańskich występów runęła na estradę, odwróciła się podstawą do góry i wystrzeliła w niebo „niczym ogromna meduza". Przeleciała nad stadionem, ciągnąc za sobą liny, niszcząc na parkingu oświetlenie i samochody. „Ludzie, którzy wdychali hel, mówili jak Kaczor Donald". Kiedy indziej pirotechnikom nie udało się zapanować nad trotylem. Eksplozja zniszczyła ścianę stadionu, świetlną tablicę, wybiła okna w pobliskich domach.

Powrotu nie będzie

Floydzi spotkali się ponownie podczas Live 8 w 2005 r. Waters pokajał się i zaprzestał ataków na Gilmoura. Latem 2010 r. David zaprosił basistę do udziału w charytatywnym koncercie na rzecz ofiar w Palestynie. Nie chcąc grać podczas całego tournée „The Wall", zgodził się na jeden z występów w Londynie.

I na tym chyba skończyła się koncertowa historia Pink Floyd. Powrotu nie ułatwia śmierć Ricka Wrighta. Floydzi mogliby występować w trio, ale Gilmour nie ukrywa, że nie da się odtworzyć dawnej chemii między muzykami. I nie ma o czym z Watersem rozmawiać. Różni ich wszystko. Nieoficjalnie wiadomo, że w przyszłym roku David rozpocznie nagrywać czwartą solową płytę. A Roger Waters pokaże 20 sierpnia na Stadionie Narodowym monumentalną wersję „The Wall".

?Mark Blake „Prędzej świnie zaczną latać" Wydawnictwo SQN, Kraków 2012

Pink Floyd nie niszczyli hoteli jak Led Zeppelin, a jednak z czasem wyładowywali złą energię w toksycznych sporach, pogrążając się w nienawiści. W kompozycji „Eclipse" pada znaczące zdanie: „Nie ma żadnej ciemnej strony księżyca. Wszystko jest ciemnością!". To dobre motto niezwykle krytycznej książki o brytyjskiej grupie.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla