Beata Czechowska, pracownica gdańskiego zoo, nie miała w tym roku normalnych świąt Bożego Narodzenia. Od sześciu tygodni jest bowiem przybraną matką małej kangurzycy Tosi.
W domku kangurów znalazła małego kangurka. – Był potwornie wyziębiony. Nie dawał znaków życia – wspomina Michał Targowski, szef gdańskiego zoo. Kangurek dostał kilka zastrzyków z glukozą. – Owinięto go w kocyki. Położono na kaloryferze – mówi Targowski. I stał się niemal cud. Kangurkowi wróciły czynności życiowe, otworzył oczy. Dyrekcja podjęła decyzję o tym, by matką Tosi została pani Beata. – Sami nie mogliśmy zapewnić maleństwu 24-godzinnej opieki – tłumaczy Targowski.
Ssak jest cały czas ze swoją przybraną mamą. Pani Beata ma specjalną torbę, którą nosi na brzuchu. Tosia uczy się już z niej wyskakiwać. Co jest najtrudniejsze w opiece? – Karmienie na każde żądanie. Jak u małego dziecka – opowiada pani Beata. Gdy Tosia zacznie przyjmować stały pokarm, wtedy – jak mówią pracownicy zoo – „będzie ją można ukangurzać". Najpierw trafi do stabilnego kojca w kangurzym domku, by oswajała się z dorosłymi, a potem, około lipca, zoo będzie próbowało połączyć ją ze stadem. – Musi mieć wtedy ze 100–120 cm wzrostu i być silna, by dać sobie radę – mówi Targowski. I podkreśla, że misją ogrodów zoologicznych jest m.in. ratowanie ginącego świata zwierząt.
– Czasami są problemy z odrzuconymi małymi – opowiada Targowski. Wspomina samca mandryla, który po odchowaniu przez człowieka nigdy nie został zaakceptowany przez stado. Był traktowany jak intruz. – Ale i tak mieliśmy z nim sporo szczęścia. Trafił do zoo w Belgii – wspomina.