Wiedeński show Bon Jovi

Bon Jovi zagra po raz pierwszy w Polsce 19 czerwca w Gdańsku. Teraz dał znakomity show w Wiedniu – pisze Jacek Cieślak z Wiednia

Aktualizacja: 20.05.2013 19:07 Publikacja: 20.05.2013 18:55

Lider grupy Jon Bon Jovi na estradzie zawsze jest uśmiechnięty, zdjęcie z obecnej trasy koncertowej

Lider grupy Jon Bon Jovi na estradzie zawsze jest uśmiechnięty, zdjęcie z obecnej trasy koncertowej po Europie

Foto: AP/dpa/Marc Mueller

Od początku było coś zwariowanego w tym wieczorze. Tłumy wiedeńczyków płynęły wyjątkowo – nie do wesołego miasteczka, na Prater, lecz w okolice stadionu imienia Ernsta Happela. Konkretnie: na tor wyścigowy Krieau, bo stadion zbudowany z myślą o Euro 2008, nie pomieściłby teraz 55 tysięcy fanów.

W oddali było widać, jak w zachodzącym słońcu, kręci się najwyższa karuzela Prateru, ale na torze wyścigów konnych uwagę przykuwała gigantyczna maska stylowego amerykańskiego samochodu – główny motyw scenograficzny koncertu. W centralnym miejscu pyszniła się niklowana, w stylu retro, nazwa. Nie Cadillac. Nie Lincoln. Bon Jovi! Lampy limuzyny były reflektorami omiatającymi estradę, a szyba stanowiła ekran, na którym oglądaliśmy muzyków i ich muzyczną podróż przez słoneczną Amerykę.

Wielki optymizm

Koncerty Bon Jovi przypominają występy Bruce'a Springsteena. Kiedy grupa wchodzi na estradę, czas przestaje dla niej istnieć. Gra ile starczy sił, do upadłego. Wiedeński show trwał dwie godziny dwadzieścia pięć minut.

Z Brucem łączy ich jeszcze niemożliwy do zabicia optymizm. Chociaż od początku do końca koncertu padał deszcz, jego krople nie zmazały radości z twarzy lidera Jona Bon Jovi, bo też nie był to uśmiech hollywoodzki, malowany, tylko szczery. Śmiem twierdzić, że Jon miał dobrą zabawę tym pojedynkiem z siłami natury. Czuł się pewnie jak kowboj z hitu „Wanted Dead or Alive". A im bardziej deszcz chciał popsuć piątkowy wieczór, z tym większą determinacją krzesał z gitary i strun głosowych pozytywną energię.

Rozpoczynająca koncert piosenka „That's What the Water Made Me Play" brzmiała jak dowcipny komentarz. Cały czas pozostawało aktualne hasło przeboju „Raise Your Hands". Wiedeńczycy nie szczędzili sił, żeby unosić ręce ponad głowami i mocno wybijać rytm hitów.

Cały repertuar został podporządkowany przesłaniu najnowszej płyty „What About Now", która brzmi jak orędzie prezydenta Baracka Obamy. A irlandzko-szkocki marsz „Because We Can" jak jego refren.

Jeśli komuś zabrakło wiary, musiał ją odzyskać, gdy Amerykanie wykonali „Keep The Faith". Jon zrezygnował wtedy z grania na gitarze i chwycił marakasy. Zazwyczaj jest to sygnał do muzycznej zabawy z hitem The Rolling Stones „Sympathy For The Devil".

Na koncercie w Wiedniu wiara w dobre strony człowieka była tak wielka, że muzycy nie zagrali ani jednej nuty tamtego przeboju Jaggera i Richardsa o współczuciu dla diabła. Zajęli się własnymi solówkami i wykonali je w porywającym stylu. Wielu fanów nie zauważyło nieobecności Richiego Sambory, flagowego gitarzysty zespołu. Ale perfekcyjnie zastępuje go w obecnej trasie Phil X.

Religijne wątki pojawiły się jeszcze w balladzie „Amen". Jednak mocniejszy odbiór miała inna – „I'll Be There for You". Tanecznie zabrzmiał imprezowy motyw „We Got It Goin' On". Mocne przygotowanie do bisów stanowiło „Bad Medicine". Kiedy deszcz lał się już strumieniami, Jon zaśpiewał „Last Man Standing", „Have a Nice Day" i „Livin' on a Prayer".

Szef koncernu

Grają już od 30 lat. Sprzedali 130 mln albumów. Przeżyli modę na grunge, britpop i nu metal. Krytycy ich wyśmiewają, a fani kochają. Dlatego ich melodyjne piosenki ciągle goszczą w radiu i na stadionach. W zeszłym roku grupa zarobiła 60 mln dolarów.

– Jesteśmy najmłodsi pośród najstarszych – tak lider określił muzyczny status zespołu w niedawnym wywiadzie dla „Telegraph", przypominając, że jest 19 lat młodszy od Micka Jaggera. I dodał: – Kiedy widzisz, że Britney Spears staje się starszą panią, czujesz się naprawdę stary. Oczywiście to kokieteria. Jon emanuje siłą, a zawdzięcza ją rodzicom, którzy służyli w Marines. – Różnimy się od europejskich grup – tłumaczy Jon. – U2 budowali swoją legendę, mając w tle burzliwą historię Irlandii. Dla mnie ważne jest doświadczenie rodziców: pracowali ciężko. Staram się iść ich drogą. Czuję się jak prezydent dużej korporacji. Taka jest dzisiejsza rzeczywistość rockowych zespołów. Muszę pamiętać o tym, że mamy zarabiać i dawać pracę innym w ciężkich czasach, gdy wiele innych muzycznych „koncernów" doszło do ściany. Muszę więc konsolidować biznes, ciąć koszty, inwestować w nowy sposób, zmieniać swoją rolę. Myszę umieć dostosować się do specyfiki naszych czasów.

Symbol czystości pije tylko wino

Jon potrafi walczyć o swoje przedsiębiorstwo. Był jednym z tych, który oskarżył Steve'a Jobsa, szefa Apple i twórcę iTunesa o mordowanie tradycyjnego modelu muzycznego biznesu.

– Jobs postawił na sprzedaż pojedynczych piosenek, ja myślę o muzyce w kategoriach całej płyty – mówił. – Mówiąc obrazowo: uważam, że nie da się sprzedawać tylko kilku rozdziałów albumu. Trzeba oferować całość. My tak robimy. Zmiany wywołane przez cyfryzację są jednak nieodwracalne. Moje dzieci nigdy nie kupią CD. Jednej piosenki też nie, jeśli nie jest połączona z grą wideo.

Lider Bon Jovi współczuje młodym artystom. Nigdy nie sprzedadzą 20 mln albumów, co takim zespołom jak nasz, przydarzyło się już na początku kariery.

Jon Bon Jovi jeszcze w jednym jest podobny do Bruce ?'a Springsteena. Obaj mogą być symbolem czystości. Jon Bon Jovi nie rozwiódł się. Ma czwórkę dzieci. Przestał palić marihuanę, gdy miał 15 lat.

– Wolę wino. A kiedy się już napiję, tłumaczę ludziom, że nie jestem alkoholikiem, tylko po prostu się upiłem. A to duża różnica – żartuje.

Od początku było coś zwariowanego w tym wieczorze. Tłumy wiedeńczyków płynęły wyjątkowo – nie do wesołego miasteczka, na Prater, lecz w okolice stadionu imienia Ernsta Happela. Konkretnie: na tor wyścigowy Krieau, bo stadion zbudowany z myślą o Euro 2008, nie pomieściłby teraz 55 tysięcy fanów.

W oddali było widać, jak w zachodzącym słońcu, kręci się najwyższa karuzela Prateru, ale na torze wyścigów konnych uwagę przykuwała gigantyczna maska stylowego amerykańskiego samochodu – główny motyw scenograficzny koncertu. W centralnym miejscu pyszniła się niklowana, w stylu retro, nazwa. Nie Cadillac. Nie Lincoln. Bon Jovi! Lampy limuzyny były reflektorami omiatającymi estradę, a szyba stanowiła ekran, na którym oglądaliśmy muzyków i ich muzyczną podróż przez słoneczną Amerykę.

Pozostało 85% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"