To co przeczytać muszę, chcę bądź powinienem kupuję w wersji electro i czytam na ekranie. Mieści mi się tam wszystko, zajmuje jedynie megabajty pamięci i brzmi to tak nieromantycznie, że trudno mieć do tego jakikolwiek sentyment. A w dodatku, i co chyba najważniejsze, układa się samo według jakiegoś algorytmu, którego nie znam i znać nie chcę, bo jeszcze by mi przyszło do głowy go poprawiać. Tłumaczę sobie, że w tej formie panuje wśród moich książek przyjemny egalitaryzm, równość idealna, wszystkie są bowiem sprowadzone do ciągu zer i jedynek i już żadna nie ma prawa upominać się o swoje miejsce na półce. Ponadto podkreślać można, notatki robić, eksportować to potem do plików, archiwizować. I jak się dotknie paluchem, to się zawsze otwiera tam gdzie uprzednio skończyłem. Same plusy, koniec męki, kres zmartwień, alleluja i do przodu. Jestem kwiatem na powierzchni jeziora. A potem Przemek Dębowski projektuje kolejną książkę i wszystko rozsypuje się w pył.