Ale jest też druga Ameryka Casha – to kraina szaleńców na prochach, cwanych menedżerów, narkotyków, łatwych kobiet i muzyki. Obie znajdziemy w jego świetnej autobiografii.
„Cześć, nazywam się Johnny Cash" – ubrany całkowicie na czarno człowiek wbiegł ochoczo na scenę Cafe Wha? i głębokim barytonem zaczął śpiewać „Ring of Fire". „Love is a burnin' flame..." – zaintonował. Ale to wcale nie był Johnny Cash. Johnny Cash nie żył już wtedy od siedmiu lat. Na scenie stał Jonathan i świetnie się bawił udając jedną z największych legend amerykańskiej muzyki. Razem z Jonathanem znakomicie bawiła się także jego – dość przypadkowa – publiczność, na którą składali się turyści, przypadkowi przechodnie i stali bywalcy.