Dziś, kiedy tak chętnie kwestionowana jest sama koncepcja virtus militaris („cnoty wojennej"), do gry wkracza Instytut Pamięci Narodowej, rzucając na stół niewielkie pudełko, a w nim grzechoczące karty do gry Monte Cassino.

Sama gra jest nieskomplikowana, oparta głównie na pamięci wzrokowej: wykorzystuje (za co autorzy lojalnie dziękują) koncept leżący u podstaw gry dobble i dziesiątków jej mutacji. Na każdej z kart znajduje się 11 związanych z bitwą o Monte Cassino symboli (odznak, flag, podobizn dowódców). Każda para kart ma jeden symbol wspólny. Gracze, wyłożywszy parę kart, starają się ten symbol jak najprędzej rozpoznać i nazwać.

Proste? Proste, opis budzi pewnie mniejsze emocje niż partia ruletki u Chandlera czy Chmielewskiej. Ale kiedy już się sięgnie po kartoniki, okazuje się, że owszem, łatwo rozpoznać jeepa willysa czy Order Virtuti Militari, ale już trudniej – odznakę ?3. Dywizji Strzelców Karpackich czy gwiazdkę majora, a już naszywkę ?15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilki", nie mówiąc o 4. Hinduskiej  Dywizji Piechoty...

Nie od razu, to pewne. Ale po czterech, pięciu rozdaniach (i przegranych) zapadają w pamięć pistolety maszynowe Thompson, sylwetka lekkiego czołgu rozpoznawczego M3A3 Stuart, profil mjr. Władysława Smrokowskiego, dowódcy 1. Samodzielnej Kompanii Komandosów. Tak działa nasza pamięć, zawsze, a szczególnie może w epoce emotikonów i ikonek, odwołująca się do wizerunków. A w oparciu o te wizerunki nabiera kształtu i głębi nasze wyobrażenie tej dramatycznej bitwy, toczonej i wygranej 70 lat temu na wapiennym wzgórzu.