Dwadzieścia lat temu, przy okazji swej pierwszej wizyty w Warszawie, wówczas z City of Birmingham Symphony Orchestra, Simon Rattle prezentował świeżo wydaną przez EMI, pierwszą płytę, jaką nagrał z utworami Karola Szymanowskiego. Znalazło się też na niej „Stabat Mater". Wówczas nie miał odwagi dyrygować tym utworem przed polską publicznością.
Musiało minąć wiele czasu i Simon Rattle zbierał doświadczenia w pracy nad ulubionym przezeń Szymanowskim, by mogliśmy wreszcie usłyszeć na żywo, jak brzmi ten utwór pod jego batutą. Doszło do tego we środę w Filharmonii Narodowej podczas jedynego koncertu Berlińskich Filharmoników w Polsce.
Jeśli miałbym określić jednym przymiotnikiem to wykonanie, wybrałbym „metafizyczne". „Stabat Mater" wyłaniałó się z niebytu, wprowadzając od razu nieziemski klimat, nawet jeśli sopran Sally Matthews w pierwszej frazie „Stała matka bolejąca" nie miał krystalicznej czystości. Ten nastrój Rattle zachował przez cały utwór, aż do ostatniego, maksymalnie przytrzymanego dźwięku, który zdawał ulatywać w niebo.
Simon Rattle wyciszył „Stabat Mater", zadbał o to, by orkiestra niemal cały czas pozostawała na drugim planie. Wspaniale zaś poprowadził chór, plastycznie różnicując dynamikę i barwę. Otrzymał jednak, rzec by można, znakomite tworzywo, bo zespół Filharmonii Narodowej był perfekcyjnie przygotowany i przyćmił śpiewaków.
Raz tylko, w piątej części utwór Szymanowskiego zyskał niesamowitą ekspresję, po niej znów nastąpiło modlitewne skupienie. A jednak ładunek emocji był w tym ostatnim fragmencie tak mocny, że musiało minąć trochę czasu, by publiczność przypomniała sobie o oklaskach.