Najnowszy koncertowy album King Crimson ma polski akcent. Drugim gitarzystą i wokalistą w nowym składzie zespołu jest Jakko Jakszyk. Dziedzicem polskiej tradycji został raczej z losowego przymusu, a nie z urodzenia, o czym mogłoby świadczyć nazwisko. Urodził się bowiem z przypadkowego związku irlandzkiej piosenkarki i nieznanego amerykańskiego żołnierza. O tym dowiedział się od swoich opiekunów – Polaka Norberta i Francuzki Kamili – którzy adoptowali go jako kilkunastomiesięczne dziecko.
Ojczym Norbert nie był z początku zachwycony odziedziczonymi po biologicznych rodzicach artystycznymi talentami chłopca. Doszło nawet do konfliktu, wyrzucił go z domu.
Po latach relacje się ułożyły. Choć dziś Jakko deklaruje, że czuje się po matce Irlandczykiem, powstał album inspirowany wojennymi doświadczeniami jego przyszywanej rodziny z czasów niemieckiej okupacji w Polsce. Norbert dokonał oryginalnych nagrań na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. W powstaniu płyty pomagali Jakszykowi koledzy z funkowo-popowego albumu Level 42, z którymi przez pewien czas występował.
Droga do King Crimson, jaką przebył Jakszyk, świadczy o tym, że po latach ocierania się o wielkie gwiazdy show-biznesu w spotkanie z Robertem Frippem zainwestował wiele cierpliwości. Cała przygoda rozpoczęła się od zespołu złożonego z byłych współpracowników Frippa – 21st Century Schizoid Man. Był wśród nich też Michael Giles, z którego córką Jakko wziął ślub.
W 1995 r. Jakszyk po raz pierwszy współpracował z Frippem, a efektem było wznowienie płyty „THRaK". Łącznikami z liderem byli później perkusista Gavin Harrison i saksofonista Mel Collins, przez wiele lat pomijany przez Frippa, ale w ostatnich latach przywrócony do łask.