Przez trzy dni wystąpiło w Warszawie kilkudziesięciu artystów, przede wszystkim europejskich, stanowiących niegdyś awangardę free-jazzu, który na naszym kontynencie zyskał większe uznanie niż tam, gdzie się narodził – w Ameryce. Podtrzymywanie zainteresowania taką muzyką jest zasługą takich festiwali jak Ad Libitum i klub Pardon To Tu, gdzie zbiera się publiczność szukająca „zakręconej” muzyki.

Organizatorzy postawili w tym roku na legendy free-jazzu, a artystą-rezydentem był niemiecki pianista Aleksander von Schlippenbach. Wystąpił solo, w trio i z Globe Unity Orchestra, którą stworzył w 1966 r. dla wykonania jednego dzieła zamówionego przez Berliner Jazz Tage. Tworzący ją muzycy, którzy zmieniali się w ciągu niemal pięćdziesięciu lat istnienia, zebrali się na scenie Studia Koncertowego Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego. Dołączył do nich nasz trębacz Tomasz Stańko, który miał z tą orkiestrą tylko krótki epizod w 1970 r. Mimo magnesu jego nazwiska sala zapełniła się tylko w połowie, ale była to publiczność zaprawiona w słuchaniu wymagających, free-jazzowych fraz.

Globe Unity Orchestra hołduje ekstremalnej formie grupowej improwizacji. Trzech saksofonistów, trzech trębaczy, dwóch puzonistów i klarnecista stanęło obok siebie, a przy swoich instrumentach zasiadło dwóch perkusistów i lider, pianista Aleksander von Schlippenbach. Bez żadnej komendy, bez nut zaczęli grać razem i obok siebie. To były niekończące się partie solowe dwunastu apostołów free-jazzu, z których trudno było wyłowić układające się w logiczne sekwencje frazy, nie mówiąc o wychwyceniu linii melodycznej. Dopiero kiedy muzycy zaczęli wychodzić przed szereg, można było przysłuchać się ich pomysłom na improwizację. Znakomicie na tle orkiestry wypadł Tomasz Stańko, którego liryzm nadał ludzkie cechy płynącej lawinie nut.

Wcześniej Aleksander von Schlippenbach zagrał solowy recital „Twelve Tone Tales” i wystąpił w trio z saksofonistą Evanem Parkerem i perkusistą Paulem Lovensem. Były to najbardziej monotonne koncerty festiwalu nie wzbudzające większych emocji. Przypomniał mi się nie mniej awangardowy pianista Cecil Taylor, sztandarowa postać free, który na Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej stworzył fascynujący spektakl przekonując do swej muzyki nawet tych, którzy słyszeli ją po raz pierwszy. Niemieckiemu pianiście to się nie udało, bo nawet nie próbował.
Wydarzeniem festiwalu był koncert kwartetu niemieckiego saksofonisty Petera Brötzmanna z wibrafonistą Jasonem Adasiewiczem, kontrabasistą Johnem Edwardsem i perkusistą Steve’em Noble’em. Adasiewicz, czołowa postać chicagowskiej sceny, wniósł do muzyki Brötzmanna energię i pomysłowość. Ze swoimi czterema maletami w dłoniach spadał na wibrafon jak jastrząb i odskakiwał z nie mniejszym impetem. Ta wizualna strona koncertu nie odwracała uwagi od muzyki, która iskrzyła twórczym wigorem. Imponowała współpraca muzyków, którzy znają się od lat, ale i wzajemna inspiracja. Mimo późnej pory czwartkowy koncert w Laboratorium CSW był orzeźwiający i zachęcający, by sięgnąć po nagrania kwartetu. Ich płyty rozeszły się jak cieple bułeczki. Dobrze, że ten koncert widziało kilku polskich jazzmanów.

Spontanicznej improwizacji można przeciwstawić utwór precyzyjnie rozpisany w partyturze, jakim była kompozycja „The Blue Shroud” („Niebieski całun”) Barry’ego Guya nagrywana na żywo w Studiu im. W. Lutosławskiego. Płyta ma się ukazać niebawem. Międzynarodowa orkiestra z kompozytorem w roli dyrygenta i kontrabasisty, jego żoną, skrzypaczką Mayą Homburger, której powierzył najbardziej nastrojowe fragmenty i grecką wokalistką Saviną Yannatou wykonała przejmujące tragizmem dzieło w hołdzie ofiar bombardowania baskijskiego miasta Guernica. Bezpośrednią inspiracją dla partytury był obraz Pablo Picassa, którego kopia wisząca w siedzibie ONZ w Nowym Jorku została poddana renowacji i zasłonięta podczas ogłaszania inwazji na Irak.

Zdominowany przez free-jazz festiwal przedstawił także dwa projekty z kręgu eksperymentalnej muzyki współczesnej. Grupa kompozytorów i improwizatorów Kawalerowie Błotni prawykonała „Monochromie KB”. Krzysztof Knittel i Jerzy Kornowicz (fortepian) przewodzili zespołowi, który do stworzenia intrygującego spektaklu wykorzystał urządzenia elektroniczne i obiektofony wśród których można było rozpoznać przedmioty codziennego użytku: formę do babek, fajansowy pojemnik, suszarkę do bielizny, konary drzewa, łańcuch oraz piłeczki ping-pongowe i blaszki rzucane na scenę przez trębacza Ryszarda Lateckiego grającego także na harmonium.

Ciekawy utwór na dwie wiolonczele, kontrabas i laptopy przedstawiło trio Cybulski/Pałosz/Wojciechowski. Nadzieją dla free-jazzu na przyszłość jest Sejneńska Spółdzielnia Jazzowa, której członkowie, również w wieku szkolnym, wystąpili pod patronatem utytułowanych gości: saksofonistów Evana Parkera i Mikołaja Trzaski, trębacza Tomasza Dąbrowskiego i perkusisty Mike’a Majkowskiego. A więc jazz w jego swobodnej formie grany jest także w Sejnach i to przez bardzo młodych muzyków.

Tej muzyce jest potrzebna ożywcza siła, bo legendarni free-jazzowcy starzeją się i nie mają nowych pomysłów. Słowem, dawni awangardziści szukają następców. Oby ci nowi pamiętali, że free to także muzyka do słuchania, a nie tylko do eksperymentowania.