Pamięta pani pierwsze spotkanie z baletami Johna Cranko?
Jane Bourne:
Oczywiście, to było właśnie „Poskromienie złośnicy", niedługo przed moim zakorzenieniem się w Stuttgarcie, pamiętam do dziś obsadę tamtego przedstawienia. Zachwyciłam się nim, czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałam. Byłam co prawda bardzo młoda, miałam 22 lata, więc brakowało mi z pewnością doświadczenia, ale to był naprawdę wspaniały spektakl.
Do Baletu Stuttgarckiego trafiła pani już po śmierci Johna Cranko.
Tak, w 1974 roku. Pojechałam tam, by pomóc w zapisie jego choreografii, czego podjęłam się z radością. Zadanie okazało się pracą na bardzo długo. Dzieła Cranko, zwłaszcza takie jak „Poskromienie złośnicy", są skomplikowane, wiele rzeczy dzieje się na scenie w tym samym czasie. W tamtych latach można było już dokonywać zapisu na taśmie magnetowidowej, był on jednak bardzo niedoskonały i nietrwały, w porównaniu z dzisiejszymi możliwościami technicznymi to prehistoria. Stosowałam więc specjalny system zapisu choreografii.