Reklama

Gitarzysta Mike Rutherford dla "Rzeczpospolitej"

O tym, dlaczego łatwiej grać na depresyjnej nucie, o wyrzuconym materiale na płytę i o szansach na występ Genesis w składzie z Philem Collinsem i Peterem Gabrielem - mówi Pawłowi Szaniawskiemu Mike Rutherford, założyciel grupy Mike + The Mechanics, która 3 września wystąpi w ICE Kraków.

Aktualizacja: 03.09.2017 09:34 Publikacja: 03.09.2017 00:01

Dziś występ grupy Mike + The Mechanics w ICE Kraków. W związku z tym przypominamy wywiad z Mikem Rutherfordem, założycielem grupy, opublikowany w "Rzeczpospolitej" przed dwoma tygodniami.

Reklama
Reklama

Rzeczpospolita: Dlaczego w 1985 roku w szczycie popularności grupy Genesis postanowił pan zaangażować się w nowy projekt, czyli Mike + The Mechanics?

Mike Rutherford: Zdążyliśmy już zapomnieć o niesnaskach z Peterem Gabrielem i o jego rozstaniu z nami dekadę wcześniej. Zarówno Phil Collins, Tony Banks i ja dogadywaliśmy się świetnie, żadnemu nie przeszkadzała dodatkowa aktywność poza ramami Genesis. W większości zespołów kariery solowe wiążą się z odejściem z macierzystej formacji, a u nas to po prostu złapanie oddechu, bez zerwania z Genesis. Chodziło raczej o wypróbowanie innego brzmienia perkusji, klawiszy czy wokalu. To się świetnie sprawdziło w przypadku Mike + The Mechanics, który odniósł sukces, ale nie zaszkodził Genesis.

A jaka jest zasadnicza różnica między tymi grupami?

Inny skład osobowy oznacza inne brzmienie, sposób tworzenia piosenek. Genesis, głównie za sprawa Tony'ego, tworzy nieraz mroczne kawałki, a Mike + Mechanics to raczej lżejsze kompozycje.

Reklama
Reklama

Czy podczas koncertu Mike + The Mechanics w Krakowie zagra pan też jakieś piosenki z repertuaru Genesis?

Tylko dwie: „I Can't Dance" i „Land of Confusion". Czułbym się niezręcznie, gdyby na koncercie Mike + The Mechanics było ich więcej. Natomiast na pewno zagramy co najmniej sześć kawałków z nowej płyty. Były świetnie przyjęte podczas naszego niedawnego występu w Wielkiej Brytanii. A parę piosenek na pewno zagramy akustycznie.

Są jeszcze szanse na trasę koncertową Genesis z Philem Collinsem i Peterem Gabrielem?

Ten pomysł wraca od czasu do czasu, ale nie zapominajmy, że Phil nie gra już na perkusji, a Peter odszedł blisko 40 lat temu. Trudno powiedzieć, czy taki powrót by wypalił. Nie ma na razie takich planów, ale w show-biznesie nigdy nie należy mówić „nigdy".

Współpracował pan z wieloma wspaniałymi muzykami. Od którego nauczył się pan czegoś najcenniejszego?

Od każdego, nawet od tych słabszych, uczysz się czegoś innego. Podczas nagrywania albumu każdy dokłada swoją cegiełkę. A niektórych rzeczy nie sposób się od kogoś nauczyć, na przykład Phil miał niesamowite wyczucie, wiedział, jak zagrać jakiś kawałek na perkusji tak, by spodobał się publiczności. Trudno to opisać.

Reklama
Reklama

Woli pan grać na koncertach czy lepiej czuje się w studio nagraniowym?

Najbardziej rajcuje mnie pisanie piosenek, to pozwala mi się wyżyć intelektualnie, stworzyć coś wyjątkowego, unikalnego. Ale kiedy już powstaną, wolę wykonywać je na koncertach niż w studio.

Powiedział pan kiedyś, że raczej rzadko pisze pan wesołe piosenki. Dlaczego?

Bo łatwiej jest grać na depresyjnej nucie.

Takim naładowanym depresyjnymi emocjami przebojem była piosenka „The Living Years" o synu dręczonym wspomnieniem o nierozwiązanym konflikcie z nieżyjącym już ojcem. Czy to był pana ojciec?

A piosenkę napisaliśmy z B.A. (Brianem Alexandrem - przyp. red.) Robertsonem. Obydwaj straciliśmy wówczas ojców, ale to on miał kłopoty komunikacyjne z tatą i to raczej jego sytuację odzwierciedla ta piosenka.

Reklama
Reklama

Pana kariera trwa już pięć dekad. Kiedy słucha pan dawnych piosenek, co pan słyszy?

Rzadko się zdarza, żebym odsłuchiwał nasze stare płyty. Jeśli już, to raczej Mike + The Mechanics, choćby po to, by wybrać utwory na obecną trasę koncertową. Ale zaobserwowałem, że po latach łatwiej stwierdzić, które piosenki były dobre, a które słabsze. Kiedy są świeże, kochasz każdą, a po latach odcedzasz te wartościowe. Dziś na przykład w niektórych piosenkach inaczej ułożyłbym słowa.

Który moment w karierze najbardziej zapadł panu w pamięć?

Sporo ich było, ale chyba koncert Genesis w rzymskim Circus Maximus sprzed dekady. Przyszło wówczas pół miliona ludzi, a to naprawdę robi wrażenie ze sceny. W dodatku Rzym to magiczne miasto, atmosfera była wspaniała. Doceniam też moment, gdy trafiłem do Rock and Roll Hall of Fame.

A nie czuje się pan w tym gronie jak rodzynek progresywnego rocka?

Reklama
Reklama

Po pierwsze, to jednak galeria sław rockandrollowców, a po wtóre, przecież nie jestem tam sam. Choćby w tym roku, niespełna pięć miesięcy temu, wprowadzono tu zespół Yes.

Bodajże tego samego dnia, czyli 7 kwietnia, ukazała się najnowsza płyta Mike + The Mechanics, czyli „Let me Fly". Od „The Road" minęło ponad pięć lat. Czy również tyle będziemy czekać na kolejną?

Tym razem krócej. Z reguły kiedy kończę nagrywać płytę, wyrzucam wszystko, co się na nią nie zmieściło. Tym razem zostawiłem parę niedokończonych pomysłów na melodie, więc wystarczy, że je dopieszczę i dopiszę słowa.

Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama