Reklama

Jak teatr szuka widza

Polska publiczność teatralna jest zdecydowanie młodsza niż w innych europejskich krajach

Publikacja: 27.12.2009 17:52

"Tango" w Teatrze Narodowym

"Tango" w Teatrze Narodowym

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

– Po 1989 r. młoda widownia wyrosła na głównego odbiorcę przedstawień dramatycznych, zdecydowanie się wyróżnia, najłatwiej ją zidentyfikować – komentuje Jacek Kopciński, redaktor naczelny miesięcznika "Teatr". – Pierwszy postawił na nią Piotr Cieplak, kiedy objął dyrekcję Teatru Rozmaitości w Warszawie, ale jego plan zrealizował Grzegorz Jarzyna.

– To prawda, że przyciągnął młodzież. Atmosfera na naszych spektaklach przypominała rockowe koncerty – mówi Agnieszka Tuszyńska, kierownik literacki TR Warszawa. – Dziś jednak przychodzą do nas głównie trzydziestolatki i czterdziestolatki, które dojrzewają razem z Grzegorzem Jarzyną. Stawiają sobie podobne pytania, są otwarci i lubią nowoczesny teatr.

Agnieszka Tuszyńska podkreśla, że realizując kolejne premiery, dyrekcja TR nie zastanawia się nad adresatem. Zależy jej tylko na tym, żeby spektakl był dobry.

[srodtytul]Oburzenie Iwaszkiewicza[/srodtytul]

W ślad za TR na młodzieżową publiczność postawił Mikołaj Grabowski w Starym Teatrze i Krzysztof Mieszkowski we wrocławskim Teatrze Polskim.

Reklama
Reklama

– Kiedy przyjeżdżają do Krakowa goście z Niemiec, dziwią się, że nasza publiczność jest młodsza. Tam dominują widzowie abonamentowi, czyli zamożniejsze, średnie pokolenie – mówi dyrektor Mikołaj Grabowski. – Ale nasz teatr zawsze był otwarty na młodych. Kiedy Swinarski wystawił w połowie lat 60. "NieBoską komedię", Iwaszkiewicz wyszedł oburzony. Mówił, że to chuligaństwo. Starsza krakowska publiczność obraziła się na zespół, ale studenci czuli się na spektaklach jak u siebie. To było także moje doświadczenie. Teraz, jako reżyser i dyrektor, również poszukuję. Nie wyobrażam sobie "teatru dojrzałego", bo to oznacza śmiertelną nudę. Młodzież myśli podobnie.

Mikołaj Grabowski dodaje jednak, że nie formatuje spektakli i widowni. Na przedstawieniach Jana Klaty publiczność jest mieszana: starsi siedzą na droższych miejscach, a młodzież na schodach.

– Postawiłem na młodą inteligencję – przyznaje Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu. – Wybór okazał się słuszny. Widownia się ożywiła. Zaczęło do nas wracać średnie pokolenie. Szefowa marketingu informuje mnie, że bilety są rezerwowane z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. W ten sposób planują teatralne wyjścia starsi widzowie.

[srodtytul]Artystyczny mianownik[/srodtytul]

Teatr Narodowy uważany jest za wyjątek, bo zawsze przyciągał i młodszą, i starszą widownię.

– Prezentuje szlachetny eklektyzm – mówi Jacek Kopciński. – Zbiera się tam elita ciekawa sztuki. Ludzie, którzy potrafią ocenić jakość dzieła i rozpoznać tandetę. Uczestnictwo w życiu teatralnym jest też dla nich częścią dobrego wychowania.

Reklama
Reklama

– Nie ma recepty na pełną widownię, ale szyld TN zobowiązuje do realizowania przedstawień na jak najwyższym poziomie, uwzględniającym rozmaite gusty i preferencje – mówi dyrektor artystyczny Jan Englert. – Staram się działać zgodnie z zasadą złotego środka, a w doborze repertuaru zdaję się często na intuicję i talent reżyserów, z którymi chcę współpracować. Mam pełną widownię zarówno na spektaklach Lasalle'a, jak i Kleczewskiej. A pytania w rodzaju, dla jakiego widza robi pan przedstawienia, albo próby celowania w określoną formację społeczną czy generację – zostawiam statystykom i piszącym o teatrze.

– Janowi Englertowi udało się sprowadzić różne style do wspólnego mianownika wysokiego poziomu, m.in. aktorstwa – dodaje Jacek Kopciński.

Inna jest sytuacja w miastach, w których działa jeden teatr.

– Na rozpoczęcie dyrekcji zaproponowałem ambitnie "Ślub" Gombrowicza – mówi Janusz Kijowski, dyrektor olsztyńskiego Teatru im. Jaracza. – Ale kiedy już na piątym spektaklu sala nie była pełna – zmartwiałem. Zrozumiałem, że w teatrze finansowanym z publicznych pieniędzy nie można wprowadzać rewolucyjnych zmian. Muszą następować stopniowo, by widz ich nie zauważył.

Stosując tę regułę od pięciu lat, Janusz Kijowski gra dziś z powodzeniem "Sanatorium pod Klepsydrą", znacznie trudniejsze od gombrowiczowskiego spektaklu.

[srodtytul]Pycha dyrektora[/srodtytul]

Reklama
Reklama

Nie wszyscy szefowie teatrów w mniejszych ośrodkach wykazują się podobnym wyczuciem.

– Gdy Wojciech Klemm objął teatr w Jeleniej Górze, ośrodku o niemałych tradycjach i ciekawym środowisku artystycznym, nie chciał rozmawiać z publicznością, ale ją indoktrynować – mówi Jacek Kopciński. – Niektórzy poczuli się po prostu obrażeni.

Inną drogę wybrał Jacek Głomb w teatrze legnickim. Wystawiając "Balladę o Zakaczawiu", zbudował lokalną tożsamość sceny. Silnie związał ją z miejscową społecznością.

– I nawet jeśli pozwalał sobie na kpiny z establishmentu, nigdy nie dawał dowodów pychy – uważa Kopciński.

– Bywa różnie – wspomina Maciej Nowak, dyrektor Instytutu Teatralnego. – Kiedy byłem dyrektorem Wybrzeża w Gdańsku, postanowiłem przyciągnąć młodszą, wrażliwą społecznie widownię. Dlatego zająłem się bezdomnymi i bezrobotnymi. To się nie spodobało dygnitarzom. Zostałem odwołany.

Reklama
Reklama

W ostatnich latach przybywa prywatnych teatrów specjalizujących się w farsach. W tej dziedzinie największe doświadczenie ma Edmund Karwański, wieloletni dyrektor stołecznego Teatru Kwadrat.

– Często przychodzę na finał przedstawienia, sprawdzić, czy brawa są grzeczne czy spontaniczne – mówi. – Moja publiczność zawsze lubiła bulwar. Ale mnie jednostajność repertuaru zaczęła męczyć. Chciałem się też odróżnić od Syreny i Komedii. Dlatego zaproponowałem sztuki, podczas których można się pośmiać, ale i uronić łzę – spektakle wzruszające, dotykające problemów społecznych.

Bohaterem "Berka, czyli upiora w moherze" jest gej.

– Z początku publiczność boczyła się na mnie za zmianę konwencji, ale potem kupiła pomysł – mówi Edmund Karwański. – Z pewnością nie będę tak radykalny jak mój poprzednik Edward Dziewoński, który wyreżyserował dramat, a przy kasie postawił informację: "Uwaga dramat! Sztuka niekomiczna". Myślę jednak o kolejnych zmianach.

– Po 1989 r. młoda widownia wyrosła na głównego odbiorcę przedstawień dramatycznych, zdecydowanie się wyróżnia, najłatwiej ją zidentyfikować – komentuje Jacek Kopciński, redaktor naczelny miesięcznika "Teatr". – Pierwszy postawił na nią Piotr Cieplak, kiedy objął dyrekcję Teatru Rozmaitości w Warszawie, ale jego plan zrealizował Grzegorz Jarzyna.

– To prawda, że przyciągnął młodzież. Atmosfera na naszych spektaklach przypominała rockowe koncerty – mówi Agnieszka Tuszyńska, kierownik literacki TR Warszawa. – Dziś jednak przychodzą do nas głównie trzydziestolatki i czterdziestolatki, które dojrzewają razem z Grzegorzem Jarzyną. Stawiają sobie podobne pytania, są otwarci i lubią nowoczesny teatr.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Kultura
Arrasy i abakany na Wawelu. A także inne współczesne dzieła w królewskich komnatach
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Kultura
„Halloween Horror Nights”: noc, w którą horrory wychodzą poza ekran
Kultura
Nie żyje Elżbieta Penderecka, wielka dama polskiej kultury
Patronat Rzeczpospolitej
Jubileuszowa gala wręczenia nagród Koryfeusz Muzyki Polskiej 2025
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Kultura
Wizerunek to potęga: pantofelki kochanki Edwarda VIII na Zamku Królewskim
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama