Męczą się, biedacy‚ bo każę im ćwiczyć tłumaczenie (po włosku) wyimaginowanemu włoskiemu przyjacielowi lub przyjaciółce, co to jest bigos czy makowiec. Sporo jest przy tym zabawy‚ szczególnie gdy tłumaczy się Włochom‚ że makaron w Polsce je się także na słodko (z jabłkami czy truskawkami). Jedna studentka oburzyła się, kiedy wyjaśniałam‚ że bardzo trudno jest mieszkańcom Półwyspu Apenińskiego przejść do porządku dziennego nad tym słodkim makaronem. „Co za kraj – powiedziała – nie jedzą makaronu z truskawkami‚ ale podają z tymi farfoclami morskimi”. Trudno odmówić jej pewnej logiki‚ bo nie ma podstawy do stwierdzenia‚ że jedno lub drugie danie nie jest jadalne‚ chodzi tu‚ w jednym i w drugim wypadku‚ o wyobraźnię.W trakcie tych ćwiczeń starałam się towarzystwo zainteresować także idiomami włoskimi dotyczącymi jedzenia. Niektóre można spokojnie tłumaczyć na język polski, np. „rosso come un gambero”‚ czyli spiec raka‚ albo „rosso come un pomodoro/come un peperone” czerwone jak pomidor/jak papryka. Po polsku używa się porównania do buraka. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z białym kolorem, mamy różne określenia w zależności od regionu Włoch: „bianco come il latte” (biały jak mleko) na północy; „bianco come una mozzarella” (biały jak mozzarella) na południu. Różnicę w kulturze gastronomicznej można zauważyć w zdaniu „liscio come l’olio” (gładki jak oliwa), żeby zaznaczyć‚ że wszystko (mówiąc po polsku) poszło jak po maśle. To samo znaczenie‚ ale inne składniki!Inaczej z idiomami‚ które odnoszą się do pojęcia „pasuje – nie pasuje”. W pierwszym wypadku mamy cudowne określenie „ci sta come il cacio sui maccheroni”, co oznacza‚ że pasuje jak ser do makaronu, czyli jak ulał‚ w drugim zaś „come il cavolo a merenda”, czyli nie pasuje – jak kapusta na podwieczorek. Po polsku rzekłoby się jak Piłat w Credo. Bardzo ciekawe powiedzenia można usłyszeć we Florencji: „fare le nozze coi fichi secchi” (wyprawić wesele z suszonymi figami), czyli urządzić wielką pompę byle czym. Odnosi się ono do przysłowiowego skąpstwa florentyńczyków połączonego z niechęcią do wszelkiego rodzaju ostentacji‚ która z kolej zostaje pogardliwie określona jako „roba da romani” (rzymskie obyczaje).Jemy to, co nam smakuje‚ ale możemy wspólnie oderwać się także od kwestii kulinarnych, bo włoskie „gusto” i polski smak mają to samo znaczenie. Wypada jeszcze wspomnieć tylko herbertowską „kwestię smaku”.