Łukasz Strojnowski, wolontariusz Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, pomaga najmłodszym. Gdy do niego dzwonimy, oczekując na połączenie, słyszymy piosenkę „W życiu piękne są tylko chwile”. Łukasz dobrze to wie.
– Cztery lata temu, gdy miałem 21 lat i dużo czasu, postanowiłem go dobrze wykorzystać, poczułem potrzebę dotknięcia ważnych wartości – opowiada. Pracy z dziećmi poświęca średnio dwa dni w tygodniu, w pozostałe pracuje. – Mam dwóch 17-letnich podopiecznych, Gabrysia i Tomka. Inni odeszli – opowiada Łukasz. Przyznaje, że praca w hospicjum jest ciężka, gdy myśli się o bólu i cierpieniu. – Ale ważniejszy jest uśmiech dzieciaków, gdy jesteśmy razem, gdy idziemy do kina czy na mecz. To dla mnie najlepsza nagroda.
Jedną z organizacji, która w pierwszej kolejności przychodzi na myśl, gdy słyszy się o wolontariacie, jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. – Mogę pracować dla Orkiestry, bo wiem, że pomagam. Ludzie znają tę akcję i chętnie wrzucają pieniądze do puszek. A efekty widać w każdym szpitalu – przekonuje student polonistyki Krzysztof Kamiński z Gdańska, który pieniądze dla WOŚP zbiera od blisko dziesięciu lat. Pomaga, bo trudno być obojętnym na los dzieci.
Małgorzata Bakun studiuje ratownictwo medyczne (jej pracą będzie pomaganie innym), jest też absolwentką Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. – Zaczynałam w 1999 r. w stołecznym Centrum Wolontariatu, odwiedzałam chorą na stwardnienie rozsiane Izę, z którą przyjaźnię się do dziś – opowiada. – Potem z fundacją Dr Clown zbierałam pieniądze dla małych pacjentów szpitali, ale też wspomagałam fundację Nubia, która pomaga polskim archeologom w Dolinie Nilu Środkowego – wspomina Małgorzata. Jak trafiła do wolontariatu? Odpowiada krótko: – Zawsze miałam potrzebę pomagania.
Kilka lat temu wyjechała z salezjańską organizacją Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco do Peru. – Opiekowałam się dziećmi i młodzieżą w wieku 5 – 21 lat. 66 osób z wiejskich rodzin, głównie sieroty – opowiada. – Mieszkając z nimi w Andach na wysokości 3400 m n.p.m., byłam ich matką, opiekunką i przyjaciółką. A że pracowała z belgijskim księdzem Padre Cayetano, pomagała mu także w obowiązkach parafialnych, np. święceniu nowych budynków kościelnych. Dzięki pracy sporo też zobaczyła. Wybrała się kiedyś z dziećmi na niezapomniany czterodniowy marsz do Machu Picchu.