To miejsce wiecznie niespełnionych zamierzeń‚ ciągłego niedosytu. „Energia Nowego Jorku to energia aspiracji” – napisał kiedyś jeden z moich ulubionych eseistów Adam Gopnik. „Przestrzeń między tym‚ czego się pragnie, a tym‚ co się posiada‚ niezmiennie prowadzi tu do obywatelskiego smędzenia – dyskomfortu. Nie znam zadowolonego nowojorczyka”.
Ja nie znam takiego‚ który potrafi nic nie robić.
– To niemożliwe – mówi moja hiperenergiczna znajoma Zsuzsa. – Wszyscy dookoła są tu wiecznie zajęci. Odczuwasz presję. Chwila bezczynności i od razu masz wyrzuty sumienia. To wiecznie samonapędzająca się dynamika. Dynamiczni nowojorczycy lubią życie na ulicy. Zwłaszcza na Manhattanie. Tu ceny nieruchomości są tak szalone‚ że nawet „dorośli”, którzy już pracują i godziwie zarabiają‚ mieszkają często niczym studenci – w mikroskopijnych apartamentach‚ w których można się przespać i przechować trochę dobytku‚ ale niewiele więcej.
O ile nic pilnego ich tam nie trzyma‚ z domu najchętniej wychodzą – pooglądać sklepowe wystawy‚ wypić za rogiem kawę‚ połazić po ulicach. Zawsze sprężystym krokiem.
Zsuzsa lubi chodzić do kina – nieważne na co i z kim (często samotnie)‚ ważne, by wyjść.