Wyobraźmy sobie nieoczytanego tatusia, który nie wie, do jakiej postaci i do jakich sytuacji dźwięczne imię Lolita się odnosi. Nie zna książki Władimira Nabokova, a już na pewno nie wie, jaką obyczajową rewolucję i awanturę zainicjowała. Nie widział filmu z Jeremym Ironsem. Myślę, że takich jest wielu. Narty kupił doskonałe, designersko dekorowane najnowszą grafiką, w kolorze różowym lub brązowym.
Wypuszcza, nieświadomy, swoją latorośl na stok. Jednak pewnie w najczarniejszych marach sennych nie życzyłby nieletniej córce, by stała się obiektem fascynacji i pożądania jakiegoś dojrzałego mężczyzny, np. na wyciągu.
Tymczasem taka nazwa to wręcz jakby zaproszenie do zainteresowania się jego ślicznotką. Inny, świadomy tatuś, pochwali jakość nart, a za plecami obśmieje głupca. Wierzę, że nie ma tatusiów, którzy celowo eksponowaliby w tym kontekście własną córkę. Ale może są tacy cynicy.
Popkultura przejmuje ze świata kultury wszelkie postacie. Mieli na swój sposób i przerabia na luźne skojarzenia, wykorzystuje w marketingu, tworzy z nich marki.
Lolita nie należy do świata fascynacji dziewczynek jak jakaś Princess (nazwa innego modelu nart Rossignola) – księżniczka czy królewna Śnieżka albo Śpiąca. Nie spełnia roli lalki Barbie – wzoru kobiecości pobudzającego wyobraźnię.