– Gdy ją podkręcam, a ona robi młynek, szarpie się, ciągnie 20 metrów wzdłuż przeciwległego brzegu rzeki, by w końcu wyskoczyć w górę i pokazać mi się na tle księżyca, wówczas wiem, że to chwila jedyna w swoim rodzaju, że warto było wybrać się tu nocą i zapłacić za te emocje tysiące złotych...
Wrażenia fotografa Cezarego Korkosza podziela Krzysztof Zieliński, wydawca, właściciel jednej z krakowskich drukarni.
– Czasem, by doszło do trzech skutecznych brań, trzeba zrobić tysiąc rzutów i wędrować w górę rzeki dziesiątki kilometrów. Ale gdy już chwyta, zwłaszcza silny łosoś, to trzeba mieć nerwy ze stali. Stoi się po pas w wodzie, a ryba goni przynętę i dopada ją tuż przed tobą, jest dosłownie na wyciągnięcie ręki! Gdy poczuje, że jest na uwięzi, bryzga wodą, rzuca się, miota, robi niesamowite zamieszanie i walczy do upadłego. Ryby z rodziny łososiowatych są moim zdaniem najbardziej waleczne ze wszystkich. To pulsująca energia, żywe srebro. Mogą osiągać wielkie rozmiary (tajmień do 2 m i 100 kg! – red.). Mocowanie się z nimi wyczerpuje fizycznie i emocjonalnie. I daje nieporównywalną z niczym satysfakcję.
[wyimek]Nie chodzi o to, by polować i zjadać, ale łapać dla przyjemności i wypuszczać[/wyimek]
Korkosz i Zieliński poznali się podczas wspólnych wypraw w poszukiwaniu miejsc, gdzie ryby biorą. Celem ich podróży są dziewicze i bezludne krainy. Łowili już m.in. tajmienie w Chuluut w Mongolii, troć wędrowną w Rio Grande w Meksyku, malmy w Pymtcie na Kamczatce (to rzeka, o której wędkarze mówią, że Bóg stworzył ją na własny użytek, by samotnie poławiać pstrągi i bajecznie ubarwione palie), łososie w Juginie na Półwyspie Kolskim i szczupaki w jeziorze Bajkał na Syberii.