Recepta jest prosta. Przykurzony wynalazek, bo historia zegara z kukułką sięga XVIII wieku, wystarczy ubrać w nowoczesną formę, współczesne materiały i przykuwający uwagę kolor. Projekt koniecznie trzeba przyprawić poczuciem humoru. Efekt końcowy ledwie przypomina oryginały ze Szwarcwaldu.
Tej formuły wcale nie wymyślili projektanci w ostatnich latach. Z sukcesem wprowadził ją amerykański designer George Nelson, którego pierwszą w Europie wystawę retrospekcyjną pokazuje właśnie Vitra Museum w Weil am Rhein. Już w 1947 roku Nelson na zamówienie Howard Miller Clock Company przygotował kolekcję elektrycznych zegarów. Miały być tanie w produkcji i rzecz jasna dobrze się sprzedawać.
[srodtytul]Redukcja na czasie[/srodtytul]
Firma Howarda Millera próbowała się podźwignąć po latach wielkiej depresji i II wojny światowej. Nelson zredukował wszystko co zbędne. Jego zegary to symboliczne tarcze z symbolicznie oznaczonymi godzinami. Z tyłu, w cylindrycznym pojemniku, ukryty jest mechanizm napędowy. Na tej samej zasadzie opiera się większość współczesnych pomysłów na zegary z kukułką: Pascala Tarabaya czy Tobiasa Reischle. Ale są i radykalne. Jak wypchana kukułka rozpięta na ścianie i z cyfrowym wyświetlaczem na piersi Michaela Sansa z 2006 roku. Artysta zaklina się, że ptak zdechł z przyczyn naturalnych w 1958 roku.
[srodtytul]Żarty z konwenansów[/srodtytul]