Od premiery utworu Jerry’ego Bocka minęło 45 lat, a my ciągle chętnie wracamy do „Skrzypka na dachu”, mimo że dobrze wiemy, jak potoczą się losy Tewjego Mleczarza z Anatewki i jego rodziny. Znamy większość piosenek, a tę najpopularniejszą, „Gdybym był bogaczem”, potrafi zanucić nawet najbardziej niemuzykalny Polak. W powodzi błahych opowieści musicalowych „Skrzypek na dachu” wyróżnia się mądrością. Tak jak w życiu śmiech przeplata się w nim z tragedią, żart z filozoficzną refleksją, a w jednostkowe losy ingerują bezlitosne mechanizmy historii.

Na kolejny powrót do Anatewki zdecydował się także Jerzy Gruza, który w 1984 r. przygotował premierę „Skrzypka na dachu” w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Jego przedstawienie odniosło nieprawdopodobny sukces, było grane przez 15 lat. Ten musical Jerzy Gruza zrealizował także w latach 90. W warszawskiej Operze Narodowej, a kilka miesięcy temu wystawił ponownie w gdyńskim Teatrze Muzycznym.

Można powiedzieć, że w tych inscenizacjach powtarza swoje pomysły. Ale Jerzy Gruza jest wytrawnym artystą teatru i dobrze wie, że w przypadku „Skrzypka na dachu” publiczność nie oczekuje zaskakujących, nowatorskich rozwiązań. Chce się przenieść do carskiej Rosji i podpatrzyć codzienne życie żydowskiej społeczności w Anatewce. Tej dobrze znanej historii reżyser dodał tym razem dość zaskakujące zakończenie.

W spektaklu bierze udział niemal cały zespół Teatru Muzycznego. W roli Tewjego występuje Bernard Szyc.

[i]23 lipca, godz. 20[/i]