W porównaniu z Operą Narodową, gdzie dyrektorzy zmieniają się często, ta instytucja jest oazą spokoju. W Filharmonii Narodowej Antoni Wit rządzi ósmy rok i będzie zapewne pracował znacznie dłużej.
Stabilizacja sprzyja długofalowym planom. FN dzięki Witowi jest więc jedyną naszą orkiestrą, która ma stały kontrakt z wielkim światowym koncernem NAXOS. Nagrywa dla niego, co ważne, muzykę polską. Po Pendereckim i Lutosławskim przyszedł teraz czas na Szymanowskiego i Karłowicza, w planach jest zaś Stojowski oraz Panufnik.
Czym jednak stałego bywalca cotygodniowych koncertów może zaskoczyć orkiestra pracująca długo z jednym szefem? Brzmienie zostało dopracowane, dyscyplina osiągnięta. Wiadomo też, w jakiej muzyce jej dyrygent odnajduje się najlepiej, a które utwory podejmuje z artystycznego obowiązku.
W minionym sezonie Antoni Wit nie zarezerwował jednak dla siebie dominującej pozycji. Filharmonicy mieli okazję pracować z paroma znakomitymi dyrygentami, takimi jak choćby Michel Plasson, Isaac Karabtchevsky czy Semkow. Spotkanie z takimi indywidualnościami na warszawską orkiestrę podziałało niezwykle odświeżająco.
Rutyny muzycy pozbywają się także dzięki wybitnym solistom, co stało się podczas występu wielkiego pianisty – Radu Lupu. Jego sposób odczytania koncertów Schumanna i Beethovena odbiegał od tradycji, ale był tak sugestywny i pociągający, że stołeczni muzycy podporządkowali się jego koncepcji.