Po pierwsze, z racji łatwości połowu i masowości występowania w Bałtyku były bardzo tanie, a do tego po prostym zakonserwowaniu w soli lub innej marynacie długo zachowywały trwałość i dawały się łatwo transportować. Mogły więc stanowić jeden z podstawowych składników diety ludzi ubogich – od Bałtyku po Karpaty.
Po drugie, doskonale pasowały do jadłospisu postnego, a przecież dawna Polska słynęła w świecie z wyjątkowo gorliwie przestrzeganych postów, które w sumie obejmowały ponad połowę dni w roku (wstrzemięźliwość w spożywaniu mięsa obejmowała każdą środę, piątek i sobotę, do tego dochodził Wielki Post, posty kwartalne i wigilie większych świąt kościelnych).
Trzecim atutem śledzi okazał się ich smak. Tanio, ale smakowicie! Dlatego też pojawiały się bardzo często nie tylko na biednych stołach. Do najlepszych (i – rzecz jasna – najdroższych) zawsze należały holenderskie matiasy, i tak zresztą pozostało do dziś.
Śledzie holenderskie należały do ulubionych przysmaków wileńskich łakomczuchów, a ich niezwykłą popularność świetnie ilustruje anegdota o ks. Piotrze Śledzewskim, historyku sztuki, który mieszkał w Wilnie przy ulicy Holenderia. Otóż kiedyś otrzymał list zaadresowany „ks. Piotr Holenderski, ul. Śledziarnia”.
[srodtytul]śledź pod pierzyną [/srodtytul]