To się zdarza w kryminałach: trup zmartwychwstał. Ten był wyjątkowo leciwy – pochowano go pół wieku temu, po śmierci Chandlera. I oto detektyw Marlowe ożywa, rusza do akcji. Tylko… czy to na pewno on? Hmm… – My name is Hmmarlowe – przedstawia się po polsku bohater historii opowiedzianej przez Przemka Surmę (ksywka Surpiko, rocznik 1977, ilustrator-samouk doświadczony w kilku innych zawodach).
Zreinkarnowany prywatny detektyw ma wszystkie cechy pierwowzoru. To atrakcyjny mężczyzna około czterdziestki, z fatalną skłonnością do płci pięknej, mocnych trunków i nikotyny, wyposażony w niezwykłą inteligencję, cynizm, kapelusz i trencz z dziurawymi kieszeniami. W paradę wchodzi mu inspektor Demorales z policji, utrudniając rozwikłanie zagadki pięknej Julitty. We dwóch penetrują mroczne rewiry rzeczywistości, gdzie rządzą zło, pieniądz i seks. Jak to w czarnym kryminale.
Honorowy kodeks recenzenta tego typu literatury zabrania ujawnić akcję – zwłaszcza jeśli jest pokrętna, jak w danym przypadku. Nie ma natomiast przeciwwskazań, żeby pochylić się nad stylem opowieści i decydującymi o jej charakterze detalami.
Surma brawurowo radzi sobie z ograniczeniami, jakie sam sobie narzucił. Używa tylko czerni i bieli, ale… w negatywie: białe figury wyłaniają się z czarnego tła. Strona graficzna komiksu zasługuje na wielkie komplementy. Oszczędne, czyste kadry; precyzyjnie prowadzona kreska; postaci trafione w charakterze. Dodam, że jedynym barwnym (dosłownie) elementem kryminału są niebieskie figi, wokół których została osnuta intryga. Ich tajemnica wyjaśnia się dopiero na tylnej okładce książki. Do tego miejsca to, co majtki zwykły okrywać, pozostaje uwidocznione w całej krasie. Ku uciesze zatrudnionych w śledztwie stróży prawa.
Dyskretny humor, to nie jedyny atut „Hmmarlowe’a”. Fabuła naszpikowana jest aluzjami do znanych dzieł. Podczas wizyty w Paryżu bohater szuka straconego czasu. Główną kobiecy charakter – to Julitta vel Ążella, dama uprawiająca lukratywny acz niebezpieczny zawód call girl (z aparycji podobna do Brigitte Bardot w „Na wypadek nieszczęścia”, z paskudnej natury – do Jane Fondy w „Klute”).