Reklama
Rozwiń

Delikatesy na nowojorskim chodniku

Moja argentyńska ciotka była na granicy ataku apopleksji, kiedy widziała, że wychodząc z domu brałam do torebki jabłko „na potem”. Syczała: Jak to będziesz je tak sobie jadła na ulicy!?

Aktualizacja: 08.11.2009 09:35 Publikacja: 08.11.2009 00:01

Delikatesy na nowojorskim chodniku

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Jej zdaniem jedzenie poza domem lub restauracją to szczyt złego smaku i dowód kompletnego braku wychowania.

Dzisiaj wystawiona byłaby na jeszcze cięższą próbę, gdyby zobaczyła najelegantsze ulice Manhattanu, gdzie znacznie szykowniejsi ludzie, niż jej polska siostrzenica w Buenos Aires, ustawiają się w gigantycznych kolejkach do kolorowych wózków z jedzeniem, a potem opychają się na stojąco albo przysiadając na murku czy parkowej ławce, wszystkim, od wyszukanych hot dogów przez tacos po homara z Maine.

Zagłębie ulicznych jadłodajni, to V Aleja. Przy przecznicach od 50. w górę dominują wózki z potrawami koszernymi. Początek przygotowań niekoniecznie apetyczny. Poprzerastane tłuszczem, podzielone żyłkami ochłapki mięsa kucharz kroi tasakiem. Ciach, ciach, ciach i rozrzuca po grillu. Kolejka cierpliwych głodnych wystrojonych w burberry rośnie. Ciach, ciach, ciach. Na mięsem unosi się zupełnie niezły zapach. Przyprawy ze słoika, pokrojone bułki-pity, posiekana sałata. Niebo w gębie. Ogromna porcja 9,95 dolara.

Z daleka czuję zapach barbecue. Na gorących węglach szaszłyki z drobiu, słodkie kartofle, pokrojona w paski wołowina, kulki z mielonego rybiego mięsa. Panoszy się gigantyczny barani kebab doprawiony kuminem, czerwonym piekielnie ostrym chili, odrobiną świeżego imbiru. Wszystko przyrządzone nie według arabskiej receptury, ale z chińskiej prowincji Xinjiang. Porcja kosztuje dolara.

Z odległości kilkudziesięciu metrów jestem w stanie wyczuć w El Peluche cziczarones, wielkie skwarki tak kruche, że rozpływają się w ustach. Albo dominikańskie czimiczurri – upieczonego na grillu hamburgera z grubo siekanej wołowiny, podawanego z sałatką z kapusty, cebuli i sosem keczupowo-majonezowym w mięciutkiej bułce, której nikt nie każe jeść do końca, ale w czymś trzeba to podać. Pół przecznicy dalej parówki w Hello Berlin na rogu 54 i V Alei. To odważne wejście na bardzo konkurencyjny rynek, ale młodych Niemców uratował pomysł. Zwykła parówka nazywa się tutaj Mercedes, z dodatkiem curry zaś – Porsche. Volkswagen to najtańsza niemal bezmięsna wersja.

Ukoronowanie ulicznej uczty to homar z Red Hook Lobster Pound. Złowiony kilka godzin wcześniej po upieczeniu na grillu podawany jest z kawałkiem kukurydzy, sałatką kartoflaną i domowym majonezem. Może być jeszcze w bułce lub w gigantycznym kartoflu, które pełnią rolę talerza. Red Hook Lobster funkcjonuje tylko w weekendy od września do zamarznięcia łowisk w Maine, a potem od kwietnia do maja.

Deser jest jeden. Lody z Big Gay Ice Cream Truck. Złoty medal daję waniliowym z polewką z wasabi albo czekoladowym z solą morską i oliwą z oliwek. Kiedy w Nowym Jorku jestem głodna, zawsze idę na spacer V Aleją. Po przejściu kilkunastu przecznic wiem, że nie tylko jestem strasznie głodna, ale na co strasznie głodna. Zawsze żal mi wtedy jedzących śniadanie w Starbucksie, gdzie muszą za nie zapłacić prawie 50 dolarów. Myślę, że gdyby w Nowym Jorku była moja ciotka z Buenos, niestety, poszłaby właśnie tam. W Starbucksie siedzi zawsze dużo ciotek.

Jej zdaniem jedzenie poza domem lub restauracją to szczyt złego smaku i dowód kompletnego braku wychowania.

Dzisiaj wystawiona byłaby na jeszcze cięższą próbę, gdyby zobaczyła najelegantsze ulice Manhattanu, gdzie znacznie szykowniejsi ludzie, niż jej polska siostrzenica w Buenos Aires, ustawiają się w gigantycznych kolejkach do kolorowych wózków z jedzeniem, a potem opychają się na stojąco albo przysiadając na murku czy parkowej ławce, wszystkim, od wyszukanych hot dogów przez tacos po homara z Maine.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem