Dotarcie do Seravalle, 100 km od Mediolanu, wymaga determinacji. Ale biura podróży za 20 euro zawożą na miejsce i dają kilka godzin na zakupy.
Centrum tanich sklepów wygląda kiczowato. Kamieniczki jak z makiety mają przypominać ulice jakiegoś włoskiego starego miasta.
Ale nie jedziemy się tam zachwycać architekturą, tylko na zakupy. Ceny są zwykle dużo niższe niż w firmowych sklepach, choć nie zawsze.
W ogromnym magazynie z ubraniami dla dzieci przekrój marek – od Missoni, DKNY po Chloe i Burberry. Rozpiętość cen także duża. Ale można kupić bluzeczki dla dwulatków za 15 – 20 euro. W środku natknąłem się na dukających po angielsku Chińczyków, którzy starali się pojąć europejską rozmiarówkę. Kupowali niemal na kilogramy. Ale trzeba uważać. Sprzedawczyni przy kasie sama zwróciła mi uwagę na dziury w spodniach dla mojej córki po nieumiejętnie usuniętym chipie.
Jeśli na wizytę w Seravalle mamy mało czasu, przeradza się ona w gorączkową gonitwę po 180 sklepach. Dolce & Gabbana, Etro, Cavalli, Valentino, Calvin Klein, Cerutti, Hugo Boss, Puma czy Furla. Jest nawet Villeroy & Boch. Tu porcelanowe talerze przeceniono z 50 na 8 euro, filiżanki z 50 euro na 20. Do superluksusowego sklepu Bulgari bez kilkuset euro nie ma po co wchodzić. Calvin Klein ma T-shirty po 10 – 20 euro, spodnie niewiele droższe. Ale ten sklep jest męczący, bo nieprawdopodobnie zapchany ubraniami.