Kot jest obligatoryjnym mięsożercą, co znaczy mniej więcej tyle, że każdy jego posiłek składa się z mięsa. Kicia nie czytała podręcznika o zdrowym żywieniu kotów i w efekcie upodobała sobie potrawy całkiem niestosowne. Nie znaczy to, że jest karmiona słodkościami. Sytuacja wygląda dokładnie odwrotnie, bo jest kilka rzeczy, które muszę chować przed łakomym kotem.
Z lodami i krówkami idzie mi dość łatwo. Wystarczy nie stawiać na stole talerzyków z mrożonym deserem nie sadzając obok kogoś dla ich ochrony. Do zadań ochroniarza należy zrzucanie kota ze stołu. Praca dość uciążliwa i monotonna, ale krótkotrwała. Deser się topi, więc wszyscy przystępują do konsumpcji bezpośrednio po nałożeniu. Krówka jest pożerana jednym łapczywym kęsem i nawet łakomy kot czasem nie zdąża jej porwać.
Sprawa z pieczarkami jest trudniejsza. Siekanie grzybów na zupę lub sałatkę trwa i szósty zmysł Kici zawsze ją informuje, że dzieje się coś wymagającego jej obecności. W efekcie powstaje niebezpieczny zestaw: pieczarka, ostry nóż, koci nos. Wszystko tkwi w garści siekającego. Nos trwa na swoim miejscu już 10 lat (tyle lat liczy sobie Kicia), ale niezamierzona operacja plastyczna kota wisi w powietrzu przy okazji każdego kulinarnego wyczynu z pieczarką w tle.
Czyniłam próby przekupienia kota całą pieczarką lub posiekanymi fragmentami. Nie o to chodzi i moje żałosne próby są zdecydowanie ignorowane. Wydaje się, że podczas siekania pieczarki powstaje taki bukiet aromatów, że kot powstrzymać się nie potrafi. W efekcie, co jakiś czas siekam grzyby w jedynym możliwym w moim domu odosobnieniu, jakim jest łazienka. Tam są zamontowane drzwi, których kot jeszcze nie potrafi sforsować. Sądzę, że do czasu, bo pożądanie pieczarki jest wielkie.
Drugi z kotów, zwany Burkiem, jest chłopakiem robociarskim, bez manier i finezji. Stąd jego imię. Burek do dziś gustuje w prostych przekąskach. Daje się posiekać za kawałek serka topionego, kaszanki i pasztetowej.