Dzień z życia handlarza

Ulicznych handlarzy można spotkać na każdym kroku. Mimo zakazów, stoisk nie ubywa, zmieniają się tylko miejsca sprzedaży. Czy handel może być sposobem na życie, czy jedynie okazją na zarobienie dodatkowych pieniędzy? Dlaczego ludzie wybierają taką pracę?

Aktualizacja: 30.09.2011 18:21 Publikacja: 30.09.2011 15:00

Dzień z życia handlarza

Foto: Fotorzepa, Miachał Walczak miachał WALCZAK

Są na bazarach, przy ulicach, dworcach, pod centrami handlowymi. Sprzedają owoce i warzywa z ciężarówek, tanie ubrania, drobny sprzęt, kosmetyki. Jest tanio i szybko. W prawdzie towar nie zawsze jest dobrej jakości, ale na targ nie przychodzi się po ciuchy od Gucciego. Straż miejska walczy jak może z handlem obnośnym, szczególnie w dużych miastach. Niektórzy cieszą się - mają dosyć pstrokatych stoisk na każdym kroku, poza tym sprzedający nie płacą zazwyczaj żadnych podatków, więc jest to nie uczciwe w stosunku do innych, którzy na bazarach wynajmują budki czy pawilony. Inni żałują handlarzy, przecież to pewnie biedni ludzie, co komu szkodzi staruszka z czosnkiem na rogu, no i nie wiadomo gdzie indziej można by kupić tanie chińskie klapki na lato.

Ewę z córką Justyną można spotkać na bazarze na warszawskim Służewcu. Pojawiają się tam około siódmej rano z małym stoliczkiem, dwoma krzesełkami i wózkiem z kartonami. Rozkładają towar w parę minut i czekają na klientów. Sprzedają kolorowe balerinki w kwiatki po 10 złotych, buty na koturnie w kratkę po 15 i klapki za 7 zł. Ceny zachęcające. Klapki idealne na basen, lekkie balerinki pasują zarówno młodym dziewczynom jak i starszym paniom, krateczka w sam raz do spodni i spódnicy, jak tu nie kupić sobie trzech par butów na całe lato za nieco ponad 30 zł!

Choroba na bazarku

Justyna ma 19 lat, w tym roku zdała maturę i od października szykuje się na studia. Dostała się na polonistykę, o czym marzyła od zawsze. Mieszka razem z mamą na Mokotowie. Ojciec Justyny jest alkoholikiem, wyrzuciły go z domu kilka lat temu. Przepijał wszystkie pieniądze, robił awantury i był agresywny, więc Ewa powiedziała w końcu dość. Spokój w ich życiu nie trwał jednak długo. Trzy lata temu Ewa dowiedziała się, że ma raka jajnika. Musiała zrezygnować z pracy, przeszła operację wycięcia guza i podjęła chemioterapię. Leczenie powiodło się. Rok temu wykryto jednak przerzuty, była kolejna chemioterapia.

Teraz jest już dobrze, chociaż cały czas walczy z chorobą. Leczenie pomogło, ale też w pewnym stopniu wyniszczyło organizm. Wiadomo, że chemia zabija zarówno chore jak i zdrowe komórki. Ewa nie jest już w takiej kondycji jak kiedyś. Mama i córka utrzymywały się z renty i alimentów. Ewa podjęła decyzję o powrocie do pracy, niestety poszukiwania nie powodziły się. Pojawił się problem - jednego dnia Ewa czuje się bardzo dobrze, jest całkowicie sprawna, jednak następnego dnia może się zdarzyć, że jest słaba i musi leżeć w łóżku. Jest osobą niepełnosprawną. Pracodawcy nie chcą jej zatrudnić. Nikt nie potrzebuje pracownika, który chodzi do pracy w kratkę, a bardzo trudno utrzymać się w Warszawie za rentę i alimenty. Dlatego postanowiły wziąć się za handel.

Mąż pijak i nowe życie

W latach 90. rodzina miała na własność budkę na bazarze.

- Po zmianie ustroju mnóstwo ludzi zaczęło zajmować się handlem. Moja mama była kierowniczką hurtowni odzieżowej, więc mieliśmy dostęp do najlepszych ubrań. Gdy urodziła się Justyna, zajęłam się jej wychowaniem a interesu pilnował mój mąż – Tomasz. Nie wiedziałam o jego piciu. Robił to po kryjomu. Później okazało się, że mamy ogromne długi, trzeba było sprzedać budkę. Ja zaczęłam pracować w sklepie odzieżowym, on nigdy nie miał stałej pracy. Po rozwodzie czułam wielką ulgę, niestety niedługo potem zachorowałam. To był szok. Jakoś poradziłyśmy sobie z Justyną, ale brakuje nam pieniędzy. Nigdzie mnie nie chcą przyjąć, Justyna będzie studiować dziennie, na pewno na początku studiów nie będzie miała czasu na pracę, zresztą powinna skupić się na nauce. Musiałyśmy coś wymyślić. Dowiedziałyśmy się o Wólce Kosowskiej - chińskim centrum handlowym, gdzie można tanio kupić hurtem różne rzeczy. Pomyślałam sobie, że mogłybyśmy w ten sposób dorobić – opowiada Ewa.

Justyna na początku nie podeszła entuzjastycznie do tego pomysłu. - Nie chciałam żeby ktoś ze znajomych zobaczył mnie sprzedającą na bazarze buty za 10 złotych. Wstydziłam się. Poza tym martwiłam się, że nie damy rady, przecież jeżdżenie na Wólkę autobusem i wracanie z pudłami na wózku nie jest takie proste, wszystko jest ciężkie a mama nie może się przemęczać. Poprosiła żebyśmy spróbowały, więc pojechałyśmy zobaczyć jak to wygląda. Pomyślałam sobie – przecież nie jestem księżniczką, nie zaszkodzi mi jak popracuje w taki sposób. Niestety życie nie wygląda tak pięknie, że po studiach zawsze znajdzie się wymarzoną pracę, trzeba wszystkiego spróbować – zwierza się Justyna

Gdy skończy im się towar jadą do chińskiego centrum. Z Okęcia do Wólki kursuje jeden autobus, średnio co godzinę. Jadą tym o szóstej rano. Na miejsce dojeżdżają przed siódmą. Idą do upatrzonego stoiska, gdzie kupują buty w kartonach. Balerinki, które sprzedają za 10 złotych, w hurcie kupują za 3, 50 zł. Muszą porozcinać pudła i skontrolować zawartość, bo często jest tak, że nie ma wszystkich par, są brudne lub zgniłe. Ładują kartony na wózeczek i mają jeszcze dwie godziny do odjazdu autobusu. Czekają na przystanku. Podroż do Warszawy i po mieście nie należy do łatwych. We dwie wnoszą wózek do autobusu zajmując z nim sporo miejsca, co denerwuje ludzi jadących w tłoku rano do pracy. Jeżeli to niskopodłogowy pojazd - nie ma wielkiego problemu z wysiadaniem, gorzej gdy muszą jeszcze pokonywać schodki. Następnie jadą na bazar, zaczynają handel trochę później, ale towaru przecież nie kupuje się codziennie.

Polowanie na klienta

Buty dobrze się sprzedają, chociaż to też zależy od dnia. Czasami w kilka godzin zarabiają 150 złotych. To zabawne, ale gdy przy stoliczku stoją ze dwie osoby i coś mierzą, chwilę później jest już tłok. Klienci przychodzą „falami". Dlatego Ewa z Justyną robią czasami sztuczny tłok -  jedna podchodzi z drugiej strony, zaczyna mierzyć i oglądać, wtedy przechodnie przystają i też zaczynają oglądać. Handel kiepsko idzie przy brzydkiej pogodzie i końcówce towaru - są klienci, ale nie ma rozmiarów butów. Nigdy nie uda się sprzedać wszystkiego, zawsze zostają najmniej popularne rozmiary. Te zalegają w domu, potem trzeba je po prostu wyrzucić.

Wiedzą, że mogą tak dorobić tylko tymczasowo, potem Justyna będzie zajęta uczelnią, a Ewa nie da rady sama. Na razie jednak są zadowolone, spędzają razem czas, zarabiają. Muszą się pilnować, gdy na horyzoncie pojawia się straż miejska, wtedy trzeba szybko zwinąć towar.

Kilkanaście lat temu uliczny handel wyglądał inaczej. – Kiedyś płaciło się tzw. placowe – parę złotych dziennie i można było handlować. Teraz bazary zabraniają handlu obnośnego, a te które się godzą wymagają np. zarejestrowania działalności gospodarczej lub innych dokumentów. Dlatego tak wiele osób handluje nielegalnie. My chciałybyśmy płacić, ale nawet nie mamy takiej możliwości. No i musimy uciekać przed strażą miejską, razem z babciami co sprzedają kwiatki. Są jednak bardzo różni handlarze. Jeden mężczyzna ma tu w okolicy kilka punktów - ciężarówek, z których jego pracownice sprzedają warzywa i owoce. On ma świetny obrót, czasami dziennie „na czysto" zarabia kilka tysięcy. Ciężarówki parkują w niedozwolonych miejscach, handel trwa od rana do późnego wieczora. Straż codziennie wlepia mu mandaty, ale jego to nic nie obchodzi, nawet jak zapłaci te karne 100 zł. to nie zrobi dużej różnicy. W zasadzie to ma wszystkich w głębokim poważaniu. Jak policja postawiła przy ulicy słupki żeby nie mógł parkować, wyrwał je. Tak było trzy razy. Awanturuje się ze wszystkimi, a potem najwyżej przenosi się ulicę dalej. Nie mogą sobie dać z nim rady. Na około chwali się, że robi policję „w konia" i zarabia mnóstwo pieniędzy. Chyba jest pewna różnica między tym panem a drobnymi handlarzami, co dorabiają do renty lub sezonowo. Nie każdego powinno się traktować tak samo – twierdzi Ewa.

Balerinki dające siłę

- Nasza praca to wcale nie jest taki wstyd jak myślałam, klientki są miłe, wracają do nas. Może rozszerzymy ofertę? – mówi Justyna. Mimo, że niedługo zaczną się studia i Justyna rozpocznie nowy etap życia, nie wyobraża sobie z dnia na dzień przestać handlować. Przez ten czas zbliżyła się do mamy i nie żałuje codziennego dźwigania kartonów i porannego wstawania.

Ewa czuje się silniejsza, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Dzięki handlowi poznała wielu ludzi, którzy okazali jej wsparcie. Chce pozostać aktywna, jak nie w takiej pracy to w innej. Jednego jest pewna – warto otwierać się na nowe wyzwania. Choćby to była sprzedaż balerinek po 10 złotych.

Są na bazarach, przy ulicach, dworcach, pod centrami handlowymi. Sprzedają owoce i warzywa z ciężarówek, tanie ubrania, drobny sprzęt, kosmetyki. Jest tanio i szybko. W prawdzie towar nie zawsze jest dobrej jakości, ale na targ nie przychodzi się po ciuchy od Gucciego. Straż miejska walczy jak może z handlem obnośnym, szczególnie w dużych miastach. Niektórzy cieszą się - mają dosyć pstrokatych stoisk na każdym kroku, poza tym sprzedający nie płacą zazwyczaj żadnych podatków, więc jest to nie uczciwe w stosunku do innych, którzy na bazarach wynajmują budki czy pawilony. Inni żałują handlarzy, przecież to pewnie biedni ludzie, co komu szkodzi staruszka z czosnkiem na rogu, no i nie wiadomo gdzie indziej można by kupić tanie chińskie klapki na lato.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla