Ten muzyk potrafi być kameleonem. Czasami w jego głosie pobrzmiewa melancholia Elvisa Costella, innym razem arogancja Damona Albarna z The Blur. Fenomen polega na tym, że Weller zaczął śpiewać wcześniej niż Albarn. Zawdzięczając natchnienie starszym gwiazdom, stał się inspiracją dla młodszych.
Startował w końcu lat 70. z punkowym pokoleniem, w szeregach The Jam, razem z The Sex Pistols i The Clash. Na początku lat 80. współtworzył Nową Falę. Kolejną odsłoną kariery był zespół The Styl Council, w którym ważniejszy od brudnych, przesterowanych brzmień okazał się jazzujący pop. Śpiewał z Oasis, a Noel Gallagher grał jego piosenki. Album Wellera „Stanley Road" z 1995 r. sprzedał się w milionie egzemplarzy. Artysta powrócił na muzyczną scenę nieoczekiwanie. W 2009 r. otrzymał BRIT Awards jako najlepszy solista, czym nie tylko zaskoczył bookmacherów, ale i naraził ich na stratę 100 tys. funtów. Stawiali na młodego Jamesa Morrisona.
Nowy album jest tak muzycznie zróżnicowany jak kariera Wellera. Może dlatego znów zachwycił fanów, debiutując w Anglii na pierwszym miejscu, detronizując najmodniejszego didżeja Davida Guettę.
Płytę zaczyna elektropunkowy „The Green". Tę zaśpiewaną z nerwem piosenkę mógłby mieć w repertuarze Nick Cave. „The Attic" precyzuje przyczynę niepokoju muzyka: śpiewa o tęsknocie do ukochanej. Jak na staromodnego samca przystało – pierwszy do niej nie zadzwoni. Woli cierpieć, niż się upokorzyć. „Kling i Klang" to punkowy kazaczok okraszony zwariowanymi pasażami fortepianu, odtańczony na gruzach starego świata. Stary anarchista Weller czeka na to, aż objawi się kształt nowego.