Narcyzmy ?Józefa R.

Robakowski – błazen, ironista i eksperymentator – przypomina, że sztuka to zabawa i pozór

Publikacja: 01.07.2012 19:00

Red

Na otwartej 5 czerwca w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej wystawie retrospektywnej Józefa Robakowskiego „Moje własne kino" możemy zobaczyć m.in. słynną pracę „Moje videomasochizmy II". Ale niech tytuł nas nie zwiedzie – Robakowski nie jest masochistą, lecz narcyzem. I być może jest to jedyna postawa pozwalająca na zrozumienie specyfiki mediów elektronicznych, którymi łódzki twórca zajmuje się od kilku dekad.

Błazen na placu

Czołowy przedstawiciel polskiej neoawangardy, założyciel legendarnego Warsztatu Formy Filmowej, jeden z głównych eksperymentatorów w dziedzinie struktury dzieła filmowego i ojciec nadwiślańskiego wideo artu, wybitny nauczyciel akademicki PWSFTiT w Łodzi oraz Uniwersytetu Łódzkiego, animator życia kulturalnego – wieloczłonowe epitety ku czci Robakowskiego można by mnożyć, a każdy z nich będzie uzasadniony. Urodzony w 1939 r. i cały czas czynny artysta, teoretyk i pedagog jest w polskiej sztuce współczesnej postacią wyjątkową. Jakie to szczęście, że mimo imponującego dorobku i międzynarodowego uznania wciąż broni się przed brązownictwem kuratorów i historyków sztuki. Na wystawie w CSW nie zobaczymy więc pomnika na cokole, lecz błazna i oszusta na miejskim placu. Nie przypadkiem Robakowski określany bywa mianem jednego z najważniejszych reprezentantów nurtu nihilistycznego neoawangardy.

Ulotka informująca o ekspozycji instruuje publiczność o „dwóch różnych i jednocześnie przenikających się perspektywach" w obrębie twórczości Robakowskiego. Są to z jednej strony „kino własne", z drugiej zaś „kino rozszerzone". Tym dwóm perspektywom odpowiada do pewnego stopnia także układ prac w przestrzeni Zamku Ujazdowskiego, niemniej wybiórczo i niekonsekwentnie, z czego można tylko się cieszyć. Zwykle bowiem wymiary te współistnieją w pracach artysty. Sztywny, konsekwentny podział prac według tych perspektyw lub wymiarów byłby zwodniczy także z tego względu, że gubiłby bardzo silny w całej twórczości ślad osobowości Robakowskiego. Nie chodzi bynajmniej o naiwne, biograficzne odczytywanie dzieła twórcy. By zrozumieć rozmaite rodzaje dialogowości – ironię, ukrytą replikę, parodię i tym podobne – w filmach, wideoartach i instalacjach Robakowskiego, trzeba dostrzec ich twórcę żyjącego w konkretnej rzeczywistości historycznej, w konstelacjach towarzyskich, uwikłaniach instytucjonalnych.

Film jako struktura

Jak na awangardystę i teoretyka przystało, bohater wystawy często eksperymentuje, sięga po nowatorskie chwyty formalne, bada strukturalne cechy medium. Robi to niemalże od początku swojej aktywności twórczej; przypomnijmy chociażby jego pierwszy film „6 000 000" zrealizowany metodą found footage, co w 1962 r. było jeszcze ewenementem. Robakowski poszukiwania formalne rozpoczął jeszcze jako student historii sztuki na UMK w Toruniu, a zintensyfikował je po przeniesieniu się na łódzką filmówkę w 1966 r., w szczególności zaś po założeniu Warsztatu Formy Filmowej w 1970 r. Warsztat, przez który przewinęła się czołówka polskich artystów wizualnych i reżyserów, wyznaczył jako kierunek dążeń badawczych i artystycznych film strukturalny. Dzięki instytucjonalnemu zakotwiczeniu na PWSFTiT członkowie Warsztatu mieli dostęp do aktualnej krajowej i światowej literatury z zakresu teorii filmu, teorii sztuki i teorii mediów, nawiązali także kontakty z artystami z całej Europy. Z okresu tamtej eksploracji języka filmu na „Moim własnym kinie" zobaczyć możemy m.in. prace takie jak „Rynek" (wspólnie z Ryszardem Meissnerem i Tadeuszem Junakiem), „Test", „Prostokąt dynamiczny", „Zapis" (wspólnie z Antonim Mikołajczykiem). Każda z nich sonduje inny aspekt struktury dzieła filmowego. „Test" jako film bezkamerowy bada możliwości techniczne i materialne medium. „Prostokąt..." to animacja, w której rozszerzanie się i zwężanie w poziomie i pionie figury geometrycznej służy rozpoznaniu funkcji rytmu w filmie. „Rynek" jest z kolei rejestracją ruchu na targowisku metodą poklatkową, dzięki czemu cały dzień zostaje skondensowany do sześciu minut. Wreszcie „Zapis" to około 200 filmowych (w odróżnieniu od fotograficznych) portretów.

Ironia i parodia

Robakowski na wiele sposobów dążył do oczyszczenia języka filmu z naleciałości literackich (fabuły, narracji, dramaturgii), odnalezienia różnic między rejestracją filmową a fotograficzną oraz określenia specyfiki wynikającej z samej materialności filmu. Ale poszukiwania formalne nigdy nie zdominowały trwale jego twórczości. Abstrakcyjna, geometryczna animacja „Prostokąt..." odczytać się daje jako ironiczna aluzja do metafizycznych roszczeń suprematyzmu. Szczególne, neodadaistyczne poczucie humoru twórcy zauważyć można zresztą jeszcze we wcześniejszych, toruńskich pracach, począwszy od duchampowskiego „Durszlaka" z 1960 r., ale i później, np. w prowadzonym od 1972 do 2002 r. cyklu „Fotografia astralna", będącym parodią ontologicznych i mistycznych dywagacji artystów z nurtu konceptualizmu esencjalistycznego, jak nazywa ich Łukasz Ronduda. W „Rynku" daje znać o sobie zainteresowanie Robakowskiego praktykami społecznymi w przestrzeni publicznej.

Ciało robi film

W okresie tym powstają też, podobnie jak wcześniej (np. „Dowód osobisty" z 1969 r.) i później, realizacje, w których pojawia się sam Robakowski. Jedną z nich jest praca „Idę", w której medium filmu nie jest już rozpatrywane w swojej immanencji, lecz w nierozerwalnym złączeniu z posługującym się nim człowiekiem. To zapis wchodzenia przez Robakowskiego na metalową wieżę: niesie on w ręku kamerę filmującą kolejne stopnie i krajobraz rozpościerający się z danej wysokości, a przy tym nieustannie liczy kroki. Zapis filmowy podporządkowany został zatem dynamice poruszającego się ciała, rytm filmu wyznacza rytm kroków i oddechów. Te elementy powracać będą w wielu następnych dziełach. „Ćwiczenia na dwie ręce" to jednoczesna rejestracja filmowa z dwóch kamer trzymanych przez Robakowskiego w dwóch rękach, z kolei „Ojej! Boli mnie noga" stanowi zapis drogi utykającego, obolałego artysty z kamerą opuszczoną ku ziemi. Natomiast ramowa funkcja głosu – narracji objaśniającej obraz lub wydawanych poleceń – powraca chociażby w autoironicznym „Bliżej – dalej" i w najbardziej chyba znanej pracy „Z mojego okna", w której Robakowski znów daje wyraz swojemu zmysłowi obserwacji zachowań ludzi w przestrzeni miasta.

Sztuka nie boli

Nie porzucając skłonności do eksperymentowania, w latach 80. i 90., a także w ostatnich Robakowski kieruje się właśnie z jednej strony ku śledzeniu rzeczywistości na zewnątrz swojego mieszkania, z drugiej – ku zgłębianiu własnej prywatności i cielesności. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna znany z prac „Ćwiczenia na dwie ręce" czy „Sztuka to potęga!" w cyklu performance'ów dokamerowych analizuje własne starzenie się. Daleki jest jednak od działań dokonywanych na swoim ciele – jeśli je podejmuje, to tylko błazeńsko, jak we wspomnianych na początku „Moich videomasochizmach II", przedrzeźniając i wykpiwając artystów chcących w sztuce zawrzeć cierpienie. „SZTUKA nie boli – nie powinna boleć. Jest kpiną z realnej boleści, jest zaledwie pozorem faktycznego przeżycia artysty" – pisał Robakowski w 2000 r. przeciwko „rzeźnikom sztuki", próbującym przekazać przez twórczość to, co nieprzekazywalne, ból, który pokazywany na „ekranie pozorów" wywołać może tylko śmiech lub zażenowanie publiczności.

Ataki na ideologię szczerości i autentyczności w sztuce, na skostniałe układy w świecie sztuki, na artystyczne hierarchie, kanony i godności podejmuje Robakowski regularnie z wirtuozerią i poczuciem humoru. W „Testamencie Józefa" występuje z jelenim porożem z tyłu głowy, paląc papierosy. W manifeście „Manipuluję!" z 1988 r. stwierdza: „Na ogół przyjęło się sądzić, że artysta prawdziwy to człowiek szczery, głęboko przeżywający swoje istnienie, jako że jest urodzony z cierpienia i wielkiej namiętności swych przeżyć. To osobne, specjalnie predysponowane, zanurzone w tajemnicy swoistych gestów kuriozum. Tymczasem niezmiernie ciekawi mnie, czy ja jestem artystą?, bowiem niezbicie stwierdzam, że przez całe życie mojej sztuki karmię się manipulacją, która służy mi do zatarcia klarownego wizerunku osobowego. Jestem przekonany, że artysta to rodzaj perfidnego szalbierza, wrzodu społecznego, którego witalnością jest właśnie manipulacja na własne konto jako wyraz samoobrony przed unicestwieniem, czyli publiczną akceptacją i uznaniem".

Narcyz i jego relacje

„Są to aktorzy w życiu, ich istnienie zlewa się z graną rolą, poza tą rolą w ogóle przestają istnieć" – pisał Michaił Bachtin o kulturowych figurach błazna, głupca i oszusta. Życie prywatne Robakowskiego również zlewa się całkowicie z jego publiczną rolą artysty – i na tym właśnie polega jego wielka wywrotowa siła: na odbijaniu w swoim krzywym zwierciadle wzorów i statusów, na ludowym, anarchicznym przechytrzaniu i obnażaniu tego, co wysokie i czcigodne. W dodatku, nieustannie kontestując system sztuki, Robakowski jednocześnie formułuje własny, nieesencjalistyczny program sztuki energetycznej, wymykający się tendencjom tak metafizycznym, jak ideologicznym w sztuce współczesnej.

Sztuka Józefa R. polega nie na wierze w jakąś istotę twórczości czy w jej polityczną misję, lecz na przekonaniu o jej osadzeniu w sieci relacji artysty z innymi ludźmi i ze światem pozaludzkim. Dlatego właśnie Robakowski jest narcyzem. Według pewnego odczytania mitu o Narcyzie młodzieniec ten nie zakochał się w swoim odbiciu, lecz w swoich ekstensjach – przedłużeniach swojego ciała w otaczającym świecie, które dostrzegł w tafli wody. Robakowski podkreśla funkcję kamery jako przedłużenia ciała twórcy, dzięki któremu artysta trafia na „ekran pozorów", będący skrywaną prawdą sztuki. Prawdę tę Robakowski systematycznie odsłania, bo tylko jako zabawa i pozór sztuka może mieć sens.

Józef Robakowski, „Moje własne kino", Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, ul. Jazdów 2, kurator: Bożena Czubak, wystawa czynna do 23 września.

Na otwartej 5 czerwca w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej wystawie retrospektywnej Józefa Robakowskiego „Moje własne kino" możemy zobaczyć m.in. słynną pracę „Moje videomasochizmy II". Ale niech tytuł nas nie zwiedzie – Robakowski nie jest masochistą, lecz narcyzem. I być może jest to jedyna postawa pozwalająca na zrozumienie specyfiki mediów elektronicznych, którymi łódzki twórca zajmuje się od kilku dekad.

Błazen na placu

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"