Reklama

Jessie Ware Devotion i Frank Ocean Channel Orange

To kolejny powrót muzyki soul. Młodzi są dalecy od rewolucji, za to zgrabnie łączą klasykę z nowoczesnością. Ta jesień będzie należała do Jessie Ware i Franka Oceana

Publikacja: 30.08.2012 08:09

Jessie Ware, Devotion CD, Island 2012

Jessie Ware, Devotion CD, Island 2012

Foto: Archiwum

On

– lat 25. Współczesne wcielenie Steviego Wondera z najlepszych lat młodości. Na życie zarabiał pisaniem utworów dla innych, i to nie dla byle kogo: Justina Biebera czy Beyoncé.

Szum wokół siebie też potrafi zrobić nie najgorszy. W zeszłym roku po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Def Jam i nagraniu albumu wypuścił go do Internetu. Bez zgody firmy, oczywiście oficjalnie. Konflikt z Def Jam (to tam wydają Rihanna czy The Roots) musiał odbić się w światowych mediach. I odbił się, a wraz nim wątek zależności artystów od wytwórni i dostępu do muzyki w sieci.

Teraz Frank Ocean zupełnie przypadkowo w przeddzień premiery albumu w Internecie dokonał comingoutu, zwierzając się, że kolejne wakacje spędzał z kolegami. Przyznanie się do homoseksualizmu w środowisku hiphopowym, nawet w słonecznej Kalifornii, gdzie mieszka artysta, wywołało więcej dyskusji niż muzyka na „Channel Orange". A płyta to znakomita. Młody Amerykanin płynnie przechodzi od partii rapowanych do słodkiego falsetu. Potrafi być czuły jak Marvin Gaye i zadziorny niczym Kanye West. Tradycja soulu miesza się tu z hip-hopem i tym, czym żyje scena klubowa. Muzyka czarna niczym nadchodząca listopadowa noc.

Ona

Reklama
Reklama

– lat 27. Brakujące ogniwo między Donną Summer a Sade. Doświadczenie sceniczne zdobywała w londyńskich klubach, gdzie śpiewała w chórkach u ciekawego elektronicznego artysty SBTRKT i w zespole Jacka Peńate. Debiutancką płytę „Devotion" nagrała jednak całkowicie własną. Dużo tu zapożyczeń, głównie z klasycznego pop-soulu, jak i jego współczesnej odmiany żywiącej się obficie elektroniką. Dziewczyna jednak niczego nie kopiuje wprost, za to śpiewa smutne piosenki do tańca.

Nie mam pojęcia, co robią polskie kandydatki i kandydaci na gwiazdy muzyki popularnej, zanim nagrają pierwszą płytę. W ilu muszą wystąpić telekonkursach, na ilu pokazać się imprezach, ile zaliczyć kliknięć w popularnych serwisach internetowych. Mam za to przeczucie, że praca nad warsztatem kompozytorskim, umiejętnością układania zgrabnych tekstów, próbowanie do upadłego kilku piosenek, które się już napisało, poznawanie tradycji konkurencji, w jakiej zamierzają startować, nie zaprząta ich głowy. A więc szanowni nasi krajowi debiutanci: mniej lansu, więcej pracy. Przynajmniej taki wniosek można wysnuć, słuchając płyt Jessie Ware Franka Oceana.

Nie wiem, czy są nadzieją coraz bardziej przeżuwającego własną historię soulu. Wiem, że to płyty dojrzałych artystów: spójne, ciekawe, zanurzone w tradycji i twórczo je reinterpretujące. Ta jesień będzie należeć do nich.

On

– lat 25. Współczesne wcielenie Steviego Wondera z najlepszych lat młodości. Na życie zarabiał pisaniem utworów dla innych, i to nie dla byle kogo: Justina Biebera czy Beyoncé.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama