Reklama

Operowe emocje

Gruntownie odmieniony po remoncie Teatr Wielki w Łodzi rozpoczął działalność w iście królewski sposób.

Aktualizacja: 07.04.2013 21:26 Publikacja: 07.04.2013 19:29

Pierwszą premierą, na którą zaproszono widzów do przebudowanych za ponad 47 mln zł wnętrz, jest „Anna Bolena" Gaetana Donizettiego. Wybór to zagadkowy, skoro od 1830 r. na polskich scenach ta opera pojawiła się tylko raz i na krótko. Na świecie święci triumfy, więc może Łódź ma ambicje równać do najlepszych?

To pokaże przyszłość, na razie po 15-miesięcznej przerwie Teatr Wielki zaczął funkcjonować od „Anny Boleny". Wystawiono ją, by mogła zabłysnąć największa łódzka gwiazda, Joanna Woś, i aby pokazać możliwości techniczne unowocześnionej sceny.

Kto czuje belcanto

Ten pierwszy powód jest szczególnie chwalebny. Dziś o repertuarze decydują w operach ambicje reżyserów i dyrektorów, obsadę dobiera się w ostatniej kolejności, czego smutne efekty widz poznaje na premierach. Łódzki Teatr Wielki chce eksponować to, co ma najlepszego, a nikt tak nie czuje muzyki belcanta jak Joanna Woś.

Dowody daje jako Anna Bolena, druga żona Henryka VIII, bo tak Włosi przyswoili sobie nazwisko Anny Boleyn. Od pierwszej arii po finałową scenę obłędu buduje postać kobiety szlachetnej, czystej, porywczej i dumnej. Jeśli ktoś twierdzi, że opery Donizettiego są nudne, niech wybierze się na to przedstawienie. Przekona się, jak wiele emocji – od gniewu i płaczu po delikatną czułość – można przekazać subtelnym sopranem i w przesłodzonych pozornie melodiach.

Anna Bolena w ujęciu Joanny Woś jest królewska i romantycznie szalona, a przy tym jest w niej coś intymnego, co sprawia, iż staje się nam bliska. Dzięki takiej artystce sceniczni partnerzy dostają skrzydeł. Gdy dochodzi do spotkania rywalek o względy Henryka VIII, szlachetny mezzosopran Bernadetty Grabias (Joanna Seymour) nabiera ognia. Wznosi się ku górze, by dorównać sopranowi Joanny Woś, a ich duet staje się porywającym pojedynkiem dwóch kobiet.

Reklama
Reklama

Żywe rzeźby

Dla współczesnego teatru „Anna Bolena" jest wszakże operą statyczną. W Teatrze Wielkim Łodzi postanowiono temu zaradzić, pokazując, co po remoncie można tu zdziałać. Z boków, z góry lub z dołu nieustannie wjeżdżają na scenę żywe rzeźby, zwierzęta i dekoracje. Nie ma potrzeby zastanawiać się, co znaczą poszczególne jej elementy zaprojektowane przez Waldemara Zawodzińskiego, bo nie ma to na ogół znaczenia dla akcji. Warto zaś docenić plastyczną urodę kolejnych obrazów, wzbogaconą kolorystyką kostiumów Marii Balcerek, będących artystyczną wariacją strojów z epoki.

Reżyserka Janina Niesobska nie dodała dziełu Donizettiego nowych znaczeń, choć wprowadziła kilka nieobecnych w libretcie postaci (córka Anny, przyszła królowa Elżbieta). Skupiła się na tym, by ożywić historyczne obrazy i wyeksponować głównych bohaterów. Orkiestra prowadzona przez Eralda Salmieriego miała włoską lekkość i belcantową energię. Obu bohaterkom starał się dorównać tenor Pawlo Tolstoj (Riccardo), jego głos ładnie brzmiał w średnicy, nieco gorzej w górnych dźwiękach. Natomiast bas Aleksander Teliga jako Henryk VIII niezbyt dobrze czuje się w muzyce belcanta.

Po Bydgoszczy, Wrocławiu, Krakowie czy Białymstoku Łódź dołączyła do miast z nowoczesnymi gmachami operowymi. Oby w ślad za tym nastąpiła też jakościowa zmiana artystyczna, bo obecny sezon nie daje na to dowodów.

plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama