I pies, i wydra

Okolice ujścia Wisły do Bałtyku przypominają zimą polarną krainę. Pustka, lodowe kry na zaśnieżonym i oblodzonym brzegu układają się w stosy, tworząc ni to budowle, ni ruiny. Na lodowych łachach widnieją stada kaczek, mew, kormoranów. I nagle pomiędzy płytami kry wynurzają się z lodowatej toni błyszczące, mokre głowy.

Publikacja: 15.02.2014 14:42

I pies, i wydra

Foto: Archiwum autora, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

To foki. Jakby chciały swą obecnością przypieczętować polarny charakter tego miejsca. Bo są tu stale, przypominając, że foka w Bałtyku – to nie bajka, lecz przyrodniczy fakt.

Rejon ujścia Wisły, zwany Przekopem, upodobały sobie szczególnie. Bo tu naprawdę dziko. Zimą – jak na biegunie, latem – jak na pustyni. Dotrzeć tu można tylko po wielokilometrowym marszu piaszczystymi ścieżkami wśród wydm i nadmorskich, karłowatych lasów. Tu foki znajdują to, czego najbardziej im trzeba, a czego nad naszym morzem coraz bardziej brak - spokój.

Morskie cielę

Jeżeli już uda się popatrzeć temu zwierzęciu w oblicze – ale w naturze, nie w zoo – budzi różne skojarzenia. Są gatunki zwierząt, uporczywie kojarzące się z ludźmi, są też takie, które kojarzą się raczej ze zwierzętami innych gatunków. Foka należy zdecydowanie do tych drugich. Nawet zoologom zdarza się mówić o niej, że jest „psiokształtna", a zwłaszcza, że ma „psie oblicze". Coś w tym jest. Pod pewnymi względami przypomina też dużą wydrę. Albo raczej odwrotnie - wydra zaraz po wyjściu z wody, cała lśniąca, ma wygląd małej foki. Te podobieństwa, w dużej mierze złudne, dotyczą wszystkich gatunków fok, spotykanych w Bałtyku, a są ich trzy: foka szara, największa i najmocniej związana z polskim wybrzeżem, foka pospolita i foka obrączkowana.

Wobec psa czy wydry, do których jest nieco podobna, foka szara jest olbrzymem, mierzącym 3 metry długości i ważącym w porywach ponad 300 kg. Dotyczy to samca, bo samice są mniej więcej o połowę mniejsze i lżejsze. Opływowe ciało o krótkiej, lśniącej sierści dostosowane jest do pływania, a krótkie kończyny zaopatrzone w płetwy stanowią rodzaj mocnych wioseł. Mawia się więc, że foki są wiosłonogie. Zresztą – moc skojarzeń, jakie wywołują, sprawia, że nazywano je przeróżnie. Choć to zwierzęta sprawne i w potrzebie szybkie, ich obłe kształty i upodobanie do wylegiwania się na łachach czyni je w ludzkiej wyobraźni uosobieniami bezradności i lenistwa. O fokach mawiano wręcz, że to morskie cielęta. Często też używano wobec nich zapomnianej dziś nazwy zielinty.

Może się utopić

A używano, bo było jeszcze kogo tak nazywać. W XIX wieku żyło ich w Bałtyku ponad 100 tysięcy. Ale liczba ta szybko i drastycznie malała. Tak duża masa mięsa, a zarazem zwierze konkurujące z człowiekiem o ryby, nie mogło w stosunkowo niewielkim morzu uchować się spokojnie. Niczym nie ograniczane polowania na foki trwały do XX wieku. Wraz z narastającym zanieczyszczeniem Bałtyku, a także jego przełowieniem doprowadziło niemal do ich całkowitej zagłady. Foki w latach trzydziestych zniknęły z południowego Bałtyku. Czy to dziwne, skoro tylko w latach 1912 - 1919 upolowano ponad 500 fok. Dla tych, którzy co dzień trudnili się, i to nieraz z narażeniem życia, łowieniem rybiej drobnicy, tusza takiego zwierza była nie lada gratką. Też zresztą niełatwym do zdobycia. Mięso ceniono, a tłuszcz topiono i sprzedawano jako tran.

Łowcy fok nie przebierali w środkach. Najprościej było fokę... utopić. Toteż miejsca, w których zwierzęta te lubiły się wylegiwać, łachy czy głazy, otaczano cichcem podwodnymi sieciami. Gdy spłoszone foki umykały w wodę, zaplątywały się w owe sieci i nie mogąc w porę nabrać powietrza, tonęły.

Kąpiel tylko na sucho

Wbrew pozorom bowiem foka, aczkolwiek tak wyraźnie, choćby tylko pod względem budowy przystosowana do życia w wodzie, nie spędza w niej całego życia. Pod powierzchnią wody może przetrwać około 10 minut, po czym musi wypłynąć dla zaczerpnięcia powietrza.

Ale potrzebuje pobytu na lądzie z innych też powodów, choćby tylko dla odpoczynku, a także na czas linienia, kiedy niechętnie się moczy. Najlepiej, by to był ląd niewielki, a otoczony wodą. Nawet wystający głaz. Foki bywają widywane na betonowym bloku byłej torpedowni koło Jastarni. Bezpiecznie tu, bo z dala wszystko widać i łatwo od razu umknąć. Foki są zaś nader czujne i „niech gdzie łoskot powstanie, to buch w wodę" - jak to zwięźle ujął ksiądz Hieronim Gołębiewski w wydanych w 1883 roku „Obrazkach rybackich z Półwyspu Helskiego".

W XIX wieku sławę zdobył wynurzony blok kamienny koło Kuźnicy Morskiej. Tak często oblegany przez foki, że wydzierżawiono go, pobierając za zgodę na polowanie tam na te zwierzęta 30 talarów.

Spędzając większość życia w wodzie foka potrzebuje lądu do... kąpieli. Tyle, że słonecznych i powietrznych, czy wręcz piaskowych, pozwalających pozbyć się z sierści licznie tam sadowiących się organizmów morskich, zwłaszcza glonów. Wysuszone na słońcu giną. Bez takich kąpieli w tym naturalnym gabinecie kosmetycznym, jakim jest łacha czy wysepka, pokaźne ciała fok całkiem obrosłyby glonami niczym kadłuby łodzi i wraków. Taka zaś zielona pokrywa spowodowałaby zmniejszenie prędkości pływania i wyporność. Dzisiejsi obrońcy fok muszą więc pamiętać, że potrzebują one czystego morza, ale i spokojnych skrawków wynurzonej ziemi.

Z basenu do morza

Odtwarzaniem krajowej społeczności fok od 1999 roku zajmuje się fokarium Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w Helu. Właściwie, to zaczęli dużo wcześniej, kiedy do rąk badaczy biologii morza trafił samiec o imieniu Balbin. Jego leczenie i przywracanie środowisku morskiemu było inspiracją do stworzenia fokarium. Pierwszy basen powstał, strach powiedzieć, na miejscu dawnego szamba, dziś obiekt szczyci się wieloma akwenami i rozwiniętą działalnością z zakresu edukacji. Zarówno ludzi, jak i fok.

A przede wszystkim foki tu się rozmnażają. - Właśnie dwie samice spodziewają się potomstwa – relacjonuje szef placówki, prof. Krzysztof Skóra. - Jak wszystko dobrze pójdzie, koło czerwca młode zawędrują do morza.

Następuje to dopiero po odpowiednim szkoleniu, pozwalającym przedstawicielom tego gatunku urodzonym w warunkach hodowlanych na odnalezienie się w naturze. Zwierzęta te okazują się pojętne, a inteligencją nie ustępują ani wydrom, ani psom. Kontuzjowane czy zaplątane w sieci osobniki, które tu trafiają, są poddawane badaniom, mówiącym wiele o stanie samego morza. Foka to – jak zapewniają badacze – tester jego czystości. U każdego osobnika w helskiej placówce określa się stopień zatrucia tkanek substancjami toksycznymi.

Zresztą sam fakt, że populacja fok szarych w Bałtyku odradza się, coś o tej kondycji mówi. A dziś liczebność przedstawicieli tego gatunku w tym akwenie ocenia się na ponad 28 tysięcy. To tylko ćwierć dawnej liczby, ale zawsze.

Foka, jako drapieżca, stoi u szczytu tego, co biolodzy nazywają piramidą pokarmową. Jeżeli drapieżcy się powodzi, dobrze to świadczy o sytuacji i rozmaitości rybostanu, a to on jest podstawą foczej diety.

Już nie ma dzikich plaż

Prof. Skóra podkreśla, że poprawa liczebności ssaków to przede wszystkim efekt międzynarodowych programów ochronnych. Czego natomiast brakuje fokom w pobliżu naszego wybrzeża to dzikich plaż i innych zacisznych skrawków lądu, zwłaszcza otoczonych morzem.

Rewski Spyrk i Ryf Mew przestały być spokojne. Ale w ogóle takie skrawki najłatwiej zwierzęta te znajdą w Zatoce Gdańskiej. Najspokojniejszym, zresztą podlegającym ochronie miejscem jest właśnie Przekop u ujścia Wisły. Badacze cały czas liczą pojawiające się tu foki. Jeszcze kilkanaście lat temu doliczano się tu kilku sztuk. Dziś bywa po kilkadziesiąt.

W większości to wędrowcy, przybywający tu „za rybą", zwłaszcza śledziem, tylko na krótki czas. Ale rosnąca liczba tych przeważnie młodocianych podróżników wskazuje, że chyba los szarej foki, zrobionej niegdyś przez ludzi na szaro, zaczyna rysować się różowiej.

Tomasz Kłosowski

Sfinansowano ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

To foki. Jakby chciały swą obecnością przypieczętować polarny charakter tego miejsca. Bo są tu stale, przypominając, że foka w Bałtyku – to nie bajka, lecz przyrodniczy fakt.

Rejon ujścia Wisły, zwany Przekopem, upodobały sobie szczególnie. Bo tu naprawdę dziko. Zimą – jak na biegunie, latem – jak na pustyni. Dotrzeć tu można tylko po wielokilometrowym marszu piaszczystymi ścieżkami wśród wydm i nadmorskich, karłowatych lasów. Tu foki znajdują to, czego najbardziej im trzeba, a czego nad naszym morzem coraz bardziej brak - spokój.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej