Kupiłem sobie niedawno „Zaginione królestwa" Normana Daviesa. Prawdopodobnie nigdy tej książki nie przeczytam w całości, choć pewnie powinienem. Jest szalenie gruba i, jak znam siebie, to nie znajdę czasu by wgryźć się we wszystkie opisane w niej historie. Ale już samo przeglądanie jej spisu treści wywołuje we mnie dziką ekscytację. Tolosa, Alt Clud, Kerno, Aragonia, Gedanum, Rosenau, Carnaro itd. Czytam i co rusz spoglądam na okładkę. Nie ma na niej uzbrojonych w topory krasnoludów, elfów w zwiewnych szatach i czarodziejek z wydatnymi biustami. Jest namalowany przez Simone Martiniego Kondotier, który w oryginale kłusuje na fresku w Palazzo Publico w Sienie. Bo te wszystkie cudaczne nazwy to nasza historia, tego kontynentu, po którym od czasu zdarza nam się pędzić jakimś Pendolino albo nad którym skaczemy przy pomocy Ryanairów i innych tego typu wynalazków.