Chyba przyszedł już czas. Będzie to „Jezioro łabędzie" dosyć klasyczne, ale z nowym, moim zdaniem bardzo dobrym librettem Pawła Chynowskiego. Zachowamy II akt z choreografią wzorowaną na petersburskim oryginale, ale obudujemy go nieco inną akcją. Odwołujemy się do biografii polskiej tancerki Matyldy Krzesińskiej i jej romansu z przyszłym carem Mikołajem II. Ona stanie się Odylią, drugą bohaterką, Odettą, będzie księżniczka heska Alix, w której Mikołaj się kochał, ale car Aleksander III był przeciwny temu związkowi syna. Wiemy też, że to ojciec zwrócił jego uwagę na piękną Krzesińską. Chcemy, by powstało duże widowisko, w którym wykorzystamy całą scenę Teatru Wielkiego.
Tak jak w balecie „Casanova w Warszawie"?
Mamy wyjątkowy teatr, dlaczego nie skorzystać? Niesie to co prawda pewne konsekwencje. „Casanovą w Warszawie" zainteresowali się Finowie, ale po obejrzeniu spektaklu stwierdzili, że nie da się go do nich przenieść. Świadomie jednak działamy tak, by pewne przedstawienia można było zobaczyć tylko w Warszawie. Inne, jak „Burza", można dostosować do różnych scen. Z naszym „Jeziorem łabędzim" trudno będzie pewnie podróżować, choć balet klasyczny ma odbiorców na całym świecie. Nie chcę jednak, by był to spektakl, który można zapakować w jeden kontener i jechać.
Nieraz mówił pan też, że Polski Balet Narodowy musi być gotowy podjąć wyzwanie „Jeziora łabędziego".
Tak, ale jest to zespół znacznie lepszy niż siedem lat temu, gdy tu przyszedłem. Mamy grupę dobrych pierwszych solistek, do których dołączyła ostatnio Chinara Alizade, a główne role Odetty–Odylii podzieliliśmy, ten pomysł był stosowany w innych wersjach. Wśród mężczyzn do Maksima Woitiula czy Vladimira Yaroshenki doszedł teraz Dawid Trzensimiech, który wrócił z zagranicy, był m.in. solistą Royal Ballet w Londynie.
„Jezioro łabędzie" ma zachęcać zespół, by osiągnął jeszcze lepszy poziom?