Rzeczpospolita: Trawestujac kwestię z „Wesela": „Cóż tam, panie, w polityce? " – pytam: Cóż tam, pani, w gastronomii?! Kuchnia molekularna trzyma się mocno?
Justyna Adamczyk: Nie, moda na nią już minęła. Teraz na świecie rysuje się tendencja, którą można określić jako regionalizm sięgający po lokalne produkty i receptury, oraz sezonowość, dania z grzybami jesienią, ze szparagami wiosną. Na świecie widać wyraźnie, ale i u nas ta tendencja już kiełkuje, że dobrzy szefowie kuchni porzucają luksusowe lokale z kelnerami pod muchą i krochmalonymi obrusami, na rzecz gastrobistro, neobistro, gdzie wystrój i atmosfera są swobodne. Przykładem może być sławny szef kuchni Mark Best w Australii, który zamknął swą obsypana nagrodami restaurację, by otworzyć coś bardziej oddającego jego osobowości. Ale i u nas można się o tym przekonać, choćby w warszawskim AleWino. To, co się tam dzieje, nie jest zorientowane na nagrody i uznanie recenzentów, liczy się wyrazisty styl szefa i przyjemność gości.
Do niedawna elitę wśród celebrytów stanowili tancerze, teraz mam wrażenie, że ich miejsce zajmują kucharze.
To prawda, stanowią obecnie najszybciej rosnącą grupę celebrycką. Ale to im się należy. Na świecie znakomici szefowie kuchni zawsze cieszyli się uznaniem, jednak u nas linia ewolucji gastronomii została przerwana. W czasach PRL nie było kultury gastronomicznej, wystarczyło dostać cokolwiek, żeby być zadowolonym. Potem, po 1989 roku, zapanowała kultura pieniądza. Na świeczniku byli właściciele restauracji, a nie ci, którzy dostarczali kulinarnych doznań. Wtedy rodziły się imperia Gesslerów, Kręglickich, Jarczyńskiego czy Likusów. Natomiast umacnianie się pozycji osoby szefa kuchni w świadomości gości restauracji można obserwować dopiero od kilku lat. Ta zmiana dokonuje się w dużej mierze dzięki „Żółtemu Przewodnikowi" Gault & Millau i za sprawą takich programów jak Top-Chef, nie promujących właścicieli restauracji, ale twórców kuchni.
„Żółty Przewodnik" wpisuje się w ten nurt?