Sytuacja w Operze Bałtyckiej jest groźna i groteskowa zarazem. Protest związkowców domagających się przede wszystkim podwyżek trwa od ponad roku.
Staremu dyrektorowi skończył się w tym czasie kontrakt, nowy, Warcisław Kunc, wybrany w konkursie (w jego komisji zasiadali przedstawiciele operowej załogi), sprawuje rządy od trzech miesięcy. I już się nie spodobał, bo nie chce spełniać żądań, więc teatralne związki grożą strajkiem.
Dyrektor jest też doświadczonym dyrygentem, ale wielu związkowców gra w orkiestrze i odmawia z nim współpracy. Przed premierą „Cyganerii” Pucciniego zaczęli przynosić zwolnienia lub brać urlopy na żądanie. Niewiele brakowało, a spektakl zaprezentowano by z muzyką na dwóch fortepianach.
Sporu nie potrafi zażegnać urząd marszałkowski, prowadzący w teatrze niemrawe negocjacje. Sytuacja dojrzewa do decyzji radykalnych – rozwiązania instytucji i powołania nowej. Bywały w Polsce takie przypadki i przyniosły dobre skutki. Ale czy w Gdańsku znajdzie się odważny, który zdecyduje się na ten krok?
Kto jednak nie zna tego barwnego tła, a wybierze się na gdańską „Cyganerię”, może się nawet nie zorientować, że narodziła się ona w nienormalnych warunkach. Warcisław Kunc dokonał wyczynu, bo w błyskawicznym tempie, w trzecim miesiącu urzędowania doprowadził do dużej, widowiskowej premiery.