"Zaskakująco wysokie wydatki na zakupy. Kwiecień dobry dla handlu" – cieszy się "Dziennik", podbijając jeszcze dobrą wiadomość informacją, że "na zakupy Polacy wydali więcej w kwietniu 2009 r. niż przed rokiem. W dużej mierze to zasługa świąt wielkanocnych". "Sprzedaż w sklepach będzie już tylko spadać” – dołuje nas z kolei "Polska. The Times". Raczej nie do zera, ale i tak w tym zestawieniu "Polska. The Times" wypada najbardziej pesymistycznie. A "Gazeta Wyborcza" się waha: "Święta podpompowały nam kwietniową sprzedaż detaliczną" – informuje niby z optymizmem, ale zaraz „zaciąga” ręczny hamulec: "Ale ekonomiści studzą nastroje – zakupy Polaków będą słabły, bo pogarsza się sytuacja na rynku pracy".
Właśnie. Równie intrygująca jest sytuacja na rynku pracy. Wydawałoby się, skoro się sytuacja pogarsza, oznacza to że bezrobocie rośnie. A tu wręcz przeciwnie – spada. Co prawda tylko o 0,2 proc., z 11,2 do 11 proc. w kwietniu, ale jednak. Oczywiście wiadomo, że to głównie kwestia prac sezonowych, które w ubiegłych latach przynosiły znacznie większy wzrost liczby zatrudnionych, a firmy zapowiadają kolejne zwolnienia, ale i tak w odniesieniu do unijnych rekordzistów w kategorii bezrobocia, takich jak Hiszpania, możemy się cieszyć. Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno to Polska znajdowała się na szarym końcu zestawień przygotowywanych przez unijny urząd statystyczny Eurostat. A Polscy pracownicy za granicą są nadal w cenie. "Bez Polaków kryzys na Wyspach będzie dłuższy" – pisze "Polska. The Times", powołując się na badania firmy konsultingowej Ernst&Young. "Spadek liczby zagranicznych pracowników – głównie Polaków – na Wyspach może pogrążyć brytyjską gospodarkę. Masowy odpływ imigrantów sprawi, że wydłuży się czas wyjścia Wielkiej Brytanii z recesji". Może zostaną? Ich decyzje mają wpływ na wskaźnik bezrobocia w Polsce, co w prosty sposób pokazuje, o co chodzi w tej całej globalizacji.
Jednak wraz z wybuchem kryzysu hasła globalizacji i wolnego rynku stały się mocno podejrzane, natomiast zaczynają święcić tryumfy wszelkiego rodzaju ograniczenia, regulacje, obszary podwyższonej kontroli. "Polska chce regulacji cen żywności w Unii" – odkrywa kolejny taki obszar "Rzeczpospolita". "Resort rolnictwa proponuje, aby marże w UE były urzędowo ograniczone", co oznacza ni mniej ni więcej tyle, że wolny rynek się skompromitował i trzeba go zastąpić urzędową formułą kształtowania cen. To kolejna próba uderzenia w sieci handlowe, a tematem interesował się nawet Parlament Europejski. "Po przejściu drogi od gospodarstwa rolnego przez hurtownie i pośredników do sklepów produkty spożywcze drożeją nawet pięciokrotnie" – pisze "Rzeczpospolita". Może więc urzędowo skrócić ten łańcuch?
Nie wiadomo, czy Bruksela wprowadzi dyrektywę ograniczającą marże we wszystkich krajach UE, bardzo chce natomiast, żeby we wszystkich krajach UE był jednaki dostęp do internetowych sklepów z muzyką. "Unia Europejska jest bliska wywalczenia dla Polaków dostępu do iTunes, największego internetowego sklepu muzycznego świata" – pisze "Dziennik", a taki dobry gest w przededniu eurowyborów może zwrócić oczy choć części niezdecydowanych czy głosować melomanów w stronę urn. Któż z nas nie denerwował się, że iTunes odmawia nam prawa wejścia na swoje salony, każąc patrzyć jedynie na wystawę. Unia robiąca coś dla Polaków (nie tylko oczywiście) ma duże znaczenie marketingowe.
Tak czy inaczej dzisiaj lepiej w ogóle się nie denerwować, czy to na koncern Apple, do którego należy iTunes, czy też na cokolwiek innego. "Brytyjscy naukowcy po przebadaniu ok. 4 tys. osób przestrzegają: 11.45 w środę to zabójcza godzina" – pisze "Super Express". A dzisiaj mamy do czynienia z najgorszą środą roku, bo nie dość, że trapi nas "normalny" syndrom środka tygodnia, "bo wraz z końcem maja kończy się przesilenie wiosenne, a organizm zaczyna mozolne przygotowania na letnie upały".