Od północy z piątku na sobotę obowiązuje cisza wyborcza, czyli bezwzględny zakaz propagandy wyborczej oraz publikacji jakichkolwiek sondaży przewidujących wynik wyborczy. Takie restrykcje nie obowiązują jednak wszędzie. W niektórych krajach byłyby niemożliwe.
– W USA wprowadzenie ciszy wyborczej jest nie do pomyślenia. Gdyby Kongres uchwalił takie prawo, to uchyliłby je Sąd Najwyższy z powodu ograniczenia wolności słowa – mówi „Rz” Andrzej Bryk, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Niektórzy twierdzą wręcz, że cisza wyborcza przyczynia się do obniżenia frekwencji. Jeden z wykładowców uniwersyteckich startujący do europarlamentu (właśnie ze względu na ciszę wyborczą nie możemy podać jego nazwiska) uważa, że podawanie na bieżąco prognoz, tzw. exit-polls, czyli preferencji wyborczych osób wychodzących z lokali wyborczych, mogłoby zmobilizować Polaków do pójścia do urn. – Gdyby z exit-polls wynikało, że szanse są wyrównane, byłby to impuls, by pójść zagłosować – mówi.
Podobnego zdania jest politolog Wojciech Jabłoński. – Cisza zaczyna się w Polsce w piątek o północy. Ludzie wtedy zazwyczaj zaczynają planować odpoczynek. Brak informacji o charakterze politycznym powoduje, że się wolą udać na działkę niż do urny.
– W dobie Internetu cisza wyborcza jest absurdem. Nikt nie jest w stanie zablokować agitacji wyborczej na serwerach poza Polską – zwraca uwagę Igor Janke, publicysta „Rz” i współwłaściciel platformy blogowej salon 24.pl.