– To niewyobrażalny skandal – tak mecenas Mariusz Paplaczyk komentuje informacje o dr. Imraanie Jhetamie, lekarzu, który odegrał kluczową rolę w procesie Jakuba Tomczaka skazanego na podwójne dożywocie za napaść i gwałt. Na jego winę wskazywały próbki DNA rzekomo pobrane przez Jhetama z ciała ofiary. Dlaczego ,,rzekomo”? Wygląda bowiem na to, że nie dopełnił on swoich obowiązków.
Jego przypadkiem zajęła się General Medic Council, odpowiednik polskiej Naczelnej Izby Lekarskiej, ponieważ jest podejrzany o liczne zaniedbania. Podczas niedawnego przesłuchania Jhetam przyznał, że nie zbadał należycie nieprzytomnej kobiety, która miała paść ofiarą Tomczaka: nie pobrał próbek z miejsc intymnych, nie zrobił szczegółowej notatki po oględzinach, ociągał się z podpisaniem zeznań złożonych w lipcu 2006 r. Zrobił to w październiku tego roku.
O sprawie napisała lokalna gazeta z Exeter.
GMC odmawia komentarza do czasu zakończenia postępowania. Jego przedstawiciele podkreślają, że przypadek Jhetama nie jest niczym nadzwyczajnym – każdego miesiąca toczy się kilkadziesiąt podobnych spraw.
Innego zdania są obrońcy Tomczaka. – Jeśli od ofiary nie zostały pobrane żadne próbki, należy zapytać, z czym został porównany materiał genetyczny Jakuba? – zastanawia się Paplaczyk i sugeruje, że mógł to być materiał pobrany jeszcze w Polsce od... jego siostry. – Z badania próbek wynikało, że nie ma zgodności co do jednej cechy. Brytyjczycy uznali, że to błąd programu komputerowego. Teraz wszystko zaczyna się układać w logiczną całość.