Scenariusz oszustwa przypomina film fabularny. Mężczyzna w średnim wieku - Sławomir Sz. zaczepia w sierpniu 2011 roku w jednej ze śródmiejskich kawiarni w stolicy kobietę – właśnie Magdalenę M.
- Nazywam się Wiesław B. Jestem biznesmenem z Poznania. W całej Polsce mam sieć kantorów. Planuję otworzyć kolejne m.in. w Warszawie – opowiadał kobiecie.
Zapytał ją czy chce u niego pracować jako asystentka. Ta zgodziła się bez oporów. Strony już następnego dnia podpisały umowę o pracę z pensją od 3,5 do 4,5 tys. zł. Druk umowy biznesmen zabrał ze sobą. Magdalena M. oficjalnie została jego asystentką. B. zakłada kilka kont w jednym z banków ulokowanych w centrum handlowym Blue City na warszawskiej Ochocie. Dopiero później okaże się, że posłużył się sfałszowanym dowodem osobistym na nazwisko Wiesława B. - legalnie działającego przedsiębiorcy z Poznania. Pełnomocnictwa do kont otrzymuje Magdalena M.
Na rachunkach jest kilka transakcji. – Pieniądze przelewane są jedynie z konta na konto – opowiada Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury.
Kiedy bank uznał kantorowca za wiarygodnego klienta (sprawdzano to m.in. w internecie) – zgodził się, by przedsiębiorca mógł korzystać z tzw. wrzutni, przez którą dokonuje się wpłaty, a rozlicza się ją on-line. Zgoda ze strony banku, to był moment na który „biznesmen" tylko czekał.