Na tropie zaginionych grobów

Można powiedzieć, że działamy od Argentyny po Nową Zelandię i zajmujemy się nie tylko ostatnią wojną czy rokiem 1920, ale także m.in. grobami uczestników powstań czy mogiłami zesłańców na dalekiej Syberii - mówi Maciej Dancewicz, naczelnik Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa

Publikacja: 27.10.2012 01:01

Na cmentarzu Orląt Lwowskich walka toczyła się o każdy polski akcent. Musiano także zrezygnować z wi

Na cmentarzu Orląt Lwowskich walka toczyła się o każdy polski akcent. Musiano także zrezygnować z wielu przedwojennych napisów

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Wywiad z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Polski cmentarz w Wilnie – Na Rossie – czekają w najbliższym czasie poważne prace remontowe.

Ogłosiliśmy  przetarg na remont kwatery wojennej, gdzie pochowano matkę Józefa Piłsudskiego i gdzie złożono jego serce. Spoczywają tam też żołnierze, którzy zginęli w 1920 r. w wojnie z bolszewikami, oraz żołnierze Armii Krajowej, którzy polegli w operacji „Ostra Brama" podczas wyzwalania miasta w 1944 r. To będzie generalny remont, który przywróci wygląd należny temu miejscu.

To tylko jedno z waszych działań. Czym jeszcze zajmuje się Wydział Zagraniczny ROPWiM?

Wszystkimi cmentarzami i grobami wojennymi naszych rodaków poza granicami Polski.  Dochodzą też tablice pamiątkowe, pomniki itp. Można powiedzieć, że działamy od Argentyny po Nową Zelandię i zajmujemy się nie tylko ostatnią wojną czy rokiem 1920, ale także m.in. grobami uczestników powstań czy mogiłami zesłańców na dalekiej Syberii. To bardzo trudne zadanie, bo cała nasza instytucja, kierowana obecnie przez prof. Andrzeja K. Kunerta, to niewiele ponad 30 osób. Dla porównania podobne instytucje w Niemczech czy Wielkiej Brytanii mają w swych szeregach kilkaset osób i dużo większe budżety, a nie wydaje mi się, by grobów wojennych mieli więcej.  Szczególnie ważne są dla nas polskie cmentarze na Wschodzie, którym z różnych powodów grozi zniszczenie. Są to głównie groby wojenne z 1920 r.,  z 1939 r. bądź mogiły ofiar ukraińskich nacjonalistów na Kresach.

Z krajów dla nas w pewien sposób egzotycznych należy wymienić te miejsca na terenie byłego ZSRR, które związane są z armią gen. Andersa – poza Rosją to Uzbekistan, Kazachstan, Kirgistan czy Turkmenistan.

W Uzbekistanie odbudowaliśmy bądź urządziliśmy na nowo  kilkanaście cmentarzy osób, które zmarły w wyniku chorób i wycieńczenia po przybyciu z łagrów i więzień sowieckich. Sprawujemy też opiekę nad cmentarzami wojennymi w Libanie i Iranie, gdzie m.in. w Dulabie i Bandar znajdują się największe nekropolie, na których spoczywa ponad dwa i pół tysiąca Polaków. Przez ostatnich kilkanaście lat prowadziliśmy prace w miejscach, gdzie chowano szczątki ofiar zbrodni katyńskiej. Oprócz Katynia były to Charków, Miednoje i Bykownia pod Kijowem, a także różne  miejsca na Litwie, gdzie odnaleźliśmy mogiły AK-owskie.

Czy są problemy z upamiętnieniem miejsc związanych z polską historią?

To zależy. Na Węgrzech, czy w Europie Zachodniej właściwie nie ma żadnych. W miejscach, gdzie spoczywają pancerniacy gen. Maczka, zgodnie z konwencjami międzynarodowymi grobami opiekują się te kraje, na których terenie znajdują się mogiły wojenne. Większe remonty prowadzimy my lub wspomagane przez nas finansowo organizacje zrzeszające Polaków. We włoszech, gdzie na szlaku bojowym 2 Korpusu pozostały cztery wielkie cmentarze, mamy problem z przeprowadzeniem remontu. Nadzieja w podpisanej pod koniec marca polsko-wloskiej umowie o ochronie miejsc pamięci. Miejscem, w którym nasza działalność wymaga dużego wyczucia i delikatności, jest Ukraina. Całe lata ROPWiM prowadziła bój o cmentarz Obrońców Lwowa. Trzeba było zrezygnować z wielu przedwojennych napisów i symboli. Z największymi jednak trudnościami spotykamy się przy próbie upamiętnienia i godnego pochowania ofiar OUN–UPA na Kresach. I tu musimy iść na różne kompromisy.

Ukraińcy mają też swoje ofiary w Polsce. Nie na taką skalę jak my, ale należy mieć świadomość, że w akcjach pacyfikacyjnych WP po wojnie bądź odwetowych jeszcze w czasie wojny ginęły również ukraińskie kobiety i dzieci. Strona ukraińska, chcąc upamiętnić swoje ofiary, musi również przejść wiele procedur i uzyskać odpowiednie zezwolenia, co często dzieje się przy oporze strony polskiej.

Czyli czasem robicie deale polityczne: my wam damy jeden cmentarz – wy nam dacie jeden cmentarz?

Nie, nie aż tak. Nie byłoby właściwym prowadzenie takiego handlu ofiarami. Istnieją jednak pewne zależności. Podam przykład. My mamy żołnierzy Września, poległych w walkach o Lwów w 1939 r. Dziś często leżą gdzieś na polach, na nieistniejących wiejskich cmentarzykach, pasą się „na nich" krowy, zalegają różnego rodzaju śmieci czy rosną buraki. Chcemy ich pochować w jednym miejscu. Urządzić zbiorczy cmentarz Wojska Polskiego. We Lwowie jest to niemożliwe. Idealnym miejscem byłby Malechów, właściwie niemal w granicach Lwowa, gdzie już istnieje urządzona w latach 90. mogiła, w której spoczęli żołnierze, których szczątki wtedy odnaleziono. Tam zamierzamy zebrać poległych z całej okolicy.

Z kolei Ukraińcy postulują  poszerzenie istniejącej już kwatery w Pikulicach pod Przemyślem, gdzie są pochowani żołnierze Armii Halickiej, która najpierw się z nami biła, a później w roku 1920 była częścią armii URL atamana Petlury, z którą ramię w ramię skutecznie biliśmy bolszewików. Na tej poszerzonej działce chcą pochować rozsiane po Podkarpaciu szczątki Ukraińców poległych w walkach z Polakami. Obie sprawy są bardzo delikatne, może w tym przypadku trudne do zaakceptowania bardziej przez stronę polską niż ukraińską.  Na poszerzenie działki w Pikulicach muszą się też zgodzić polskie władze lokalne, dla których przy spodziewanych protestach części środowisk kresowych jest to sprawa bardzo trudna.

Inne problemy dotyczą kwestii napisów. Wielu naszych  rodaków, których bliscy zostali zamordowani na Kresach przez UPA, chciałoby, aby na miejscach pamięci na Wołyniu czy Podolu było napisane, że ofiary zostały zamordowane przez UPA. Ukraińcy się na to nie zgadzają.

To na co się zgodzą?

Piszemy, że tu spoczywają mieszkańcy wsi takiej a takiej, którzy zginęli tragicznie i podajemy datę. Do tego staramy się upamiętnić z imienia i nazwiska osoby zamordowane z podaniem ich wieku. To obrazuje fakt wymordowania całych rodzin wraz z maleńkimi dziećmi. Zapewniam, że robi to wstrząsające wrażenie. I to jest kompromis, na którego przejście nie ma szans. W efekcie mamy poświęconą mogiłę z kamiennym, ponaddwumetrowym krzyżem, na którym widnieje  godło Rzeczypospolitej i nazwiska ofiar. Lepsze to, niż pozostawienie szczątków naszych rodaków gdzieś w bezimiennych polnych dołach, którym grozi zaoranie. A takich mogił są setki.

A jak się współpracuje z Białorusią?

Bardzo dobrze. Odnoszę wrażenie, że Białorusini mają taki dobry, ludowy stosunek do zmarłych. Wielu z nich poginęło w czasia Wojny Ojczyźnianej i może dlatego tak do tego podchodzą. Polskie cmentarze z 1920 r. w dużej mierze się zachowały, tzn. są w stanie wymagającym pilnych remontów, ale wynika to raczej z upływu czasu niż celowej działalności. To zapewne zasługa tamtejszej społeczności polskiej, ale też co najmniej neutralności lokalnych władz. To białoruscy saperzy pomogli nam znaleźć szczątki generała Sołłohuba- Dowoyny, pierwszego generała WP, który został zastrzelony przez Sowietów przed swoim dworem w Ziołowie pod Kobryniem w 1939 r. Dzięki wskazówce miejscowych starszych kobiet znaleźliśmy jego grób. W czasie I wojny światowej generał był ranny w nogę i m.in. po tym udało nam się rozpoznać jego szczątki. Niemal w 70. rocznicę śmierci został pochowany z honorami w kwaterze obok kościoła katolickiego w Kobryniu przy asyście wojska polskiego i białoruskiego. Czasem Białorusini w czasie swoich prac archeologicznych natykają się na mogiły polskich żołnierzy i nas o tym informują. Wspólnie otworzyliśmy też białoruski cmentarz wojenny w Hajnówce, gdzie spoczywają ich żołnierze polegli w 1941 r.

Jak jeszcze dowiadujecie się o miejscach pochówku polskich żołnierzy?

Najczęściej jesteśmy informowani przez polskie placówki dyplomatyczne. Ostatnio uzyskaliśmy bardzo cenne informacje od konsula ze Lwowa Marcina Zieniewicza o odnalezieniu przez ukraińskiego leśniczego w Lasach Janowskich mogił żołnierskich z 1939 r. O mogiłach polskich księży, zesłańców po powstaniu 1863 r., którzy zmarli w Tunce na Syberii, poinformował radę ówczesny konsul RP w Irkucku Władysław Kowalski. O cmentarzach w tzw. Specposiołkach w obwodzie archangielskim, gdzie wkrótce ma zostać wzniesiony pomnik sfinansowany przez naszą instytucję, zostaliśmy poinformowani przez miejscową Polonię, która też znając tamtejsze realia, wzięła na siebie pozyskanie wszelkich zgód umożliwiających jego budowę.

W Uzbekistanie działa  polska firma Budimex, która wybudowała nasze cmentarze na szlaku armii gen. Andersa.  Właściciel firmy Paweł Cieślicki ma bardzo dobre lokalne kontakty i często wiele dowiaduje się od miejscowych, którzy pamiętają pobyt Polaków. Sam podczas rekonesansu na Środkowym Wschodzie rozmawiałem w 2008 r. z dwoma starszymi Uzbekami, którzy dokładnie wskazali miejsce pochówku polskich żołnierzy w Beszkencie. Jeden z nich, mając kilkanaście lat, wiózł na cmentarz zmarłego oficera, nie pamiętał, jak się nazywał, ale wiedział, że na pagonie miał gwiazdki.

Z racji upływu czasu trzeba się jednak spieszyć, bo świadków jest coraz mniej – moi znajomi, starsi panowie z Beszkentu, zmarli w tamtym roku. Ludzkiej pamięci nie zastąpią techniki poszukiwań, choćby coraz bardziej doskonałe.

We wspominanym już białoruskim Kobryniu, leżeli polscy żołnierze pochowani przez księdza Wolskiego. Oni mieli nieśmiertelniki i duchowny te wszystkie dane spisał.

W sumie pochował ponad 200, z czego 70 można było zidentyfikować z nazwiska. To było we wrześniu 1939 r.

Udało się ich ekshumować?

Na te dwie setki żołnierzy znaleźliśmy jedną mogiłę. 13-osobową. Leżeli w niej w hełmach, butach, z manierkami, maskami przeciwgazowymi w torbach i z ładownicami, w których były jeszcze resztki amunicji. Widok był niesamowity, tak jakbyśmy odsłonili jakiś rzymski legion. To byli żołnierze 60. DP polegli w walce, którzy zmusili do odwrotu zagon pancerny z korpusu Guderiana, zadając mu przy tym duże straty. Natomiast resztę żołnierzy z listy ks. Wolskiego pochowano w parku, gdzie w czasach sowieckich postawiono bloki. Ich już nie odnajdziemy. Miejscowi ludzie opowiadali nam, że gdy przy kopaniu fundamentów pod to osiedle robotnicy znajdowali kości,  kazano wrzucać je  pod budowaną przy tym drogę, by mieć problem z głowy.

Ale tamtych 13, którzy byli pochowani na cmentarzu prawosławnym i leżeli bez żadnych krzyży, zostało ekshumowanych i przeniesionych na kwaterę na terenie cmentarza katolickiego.

W trakcie tych prac archeologicznych znaleźliśmy trzy nieśmiertelniki. Andrzej Przewoźnik, ówczesny sekretarz rady opowiedział o tym w radiu i zgłosiła się do nas córka jednego z poległych – kaprala podchorążego Ewarysta Zajkowskiego. Ona ojca ledwo pamiętała. Matka jej opowiadała, że przepadł, gdzieś zaginął na wojnie. I nagle, 70 lat później, okazuje się, że zostaje odnaleziony jego grób. Oddaliśmy jej jego rzeczy osobiste – zegarek, obrączkę.

Wszystko było ponad 60 lat w ziemi?

Tak. Był nawet hełm, w którym był pochowany. Odłamek pocisku go przebił i przedziurawił głowę na wylot.  Podchorąży zginął na miejscu żołnierską śmiercią. Ma teraz swój własny grób, to jest wyciągnięcie człowieka z niebytu zupełnego. Ale wiele spraw jest nierozwiązanych. We wsi Podziemienie pod Kobryniem w jednym grobie pochowane zostały 42 osoby. Oficerowie, policjanci i uchodźcy z Warszawy. Nie wiemy o tym prawie nic. Wśród nich było dwóch młodych chłopaków, według antropologa niewiele ponad 20-letnich, skutych jedną parą kajdanek. Przy jednym zachowała się odznaka podchorążego lotnictwa. Drugi miał duńską flagę przy swetrze, duńską monetę w portfelu z godłem Królestwa Danii. Prawdopodobnie Duńczyk, który się zgubił w czasie ewakuacji z Warszawy. Korespondowaliśmy z ambasadą Danii, ale też nic nie wiedzą.

Dlaczego byli skuci kajdankami?

Pewnie dlatego, że byli młodzi i mogli się bronić. Ten Polak miał złamaną szczękę, prawdopodobnie kolbą. Może nie chciał się poddać? O tym miejscu wiedzieliśmy ze wspomnień jednego człowieka, który był pojmany przez tych bandziorów, ale go puścili, bo był miejscowym. Napisał do nas w latach 90. list. Narzekał, że tyle mówi się o Katyniu, a o zbrodni zabicia kilkunastu oficerów lekarzy, którzy wysiedli z pociągu, bo most na pobliskim Muchawcu  był wysadzony, i o tych uchodźcach, którzy  zostali złapani przez bandziorów, trzymani w lodówce, czyli takiej ziemiance, się nie wspomina.

Ci pomordowani oficerowie byli bez kurtek oficerskich, ale w oficerkach. Zadbano więc, żeby nie można było ich zidentyfikować, bo prawie wszystkim zabrano dokumenty i nieśmiertelniki, które niewątpliwie musieli mieć przy sobie. Co ciekawe, nie zostali ograbieni, bo znaleźliśmy kilka obrączek, a nawet portfele z pieniędzmi. Czyli ktoś, najpewniej z NKWD, musiał pilnować, by nie grabiono.

Bandyci nie kradli?

To działalność sowieckiej dywersji. W 1939 r. był pomysł, by propagandowo pokazać, że agresja sowiecka poprzedzona była  czymś w rodzaju  powstania ludowego przeciwko „pańskiej" Polsce. Przewagę w takich „rewolucyjnych" oddziałach stanowiły jednak zwyrodniałe typy, które nie darowały nawet  kobietom – w mogile były trzy żeńskie szkielety. Znajduje to potwierdzenie w  historii, jaką opowiedział nam miejscowy nauczyciel, który usłyszał od jakiejś starej kobieciny, że u nich w domu pod lasem we wsi Miefiedowicze w czasie wojny nocowali polski kapitan i plutonowy. Jeden szedł do Warszawy, drugi do Brześcia. Napadła ich jakaś banda, zamordowała i zakopała w jednej mogile. Następnego dnia jeden z tych bandziorów rozkopał mogiłę i zabrał zegarek oficera. By zdjąć zegarek, odrąbał mu rękę. I faktycznie w tym grobie były szczątki dwóch mężczyzn, z których jeden miał odrąbaną rękę, a na strzępach mundurów były pagony kapitana i plutonowego.

A jak reagują potomkowie ofiar, które udaje wam się odnaleźć?

Zazwyczaj się dziwią. Przede wszystkim jednak są szczęśliwi, że udało im się dożyć czasów, kiedy mogą godnie pożegnać swoich bliskich, w jakiś sposób zadośćuczynić ich pamięci. Na przykład Józef Naglik, ojciec pani Teresy Rabcewicz, był sierżantem Korpusu Obrony Pogranicza w Skałacie.

17 września 1939 r. załogę jego strażnicy wzięli do niewoli  Sowieci i słuch o nim zaginął. Rodzinę wywieziono na Syberię czy do Kazachstanu, skąd wróciła dopiero po wojnie.

W 2007 r. ekspedycja archeologiczna pod kierownictwem prof. Andrzeja Koli z UMK w Toruniu podczas prac w Bykowni odnalazła nieśmiertelnik z jego nazwiskiem. To ważne, bo mimo że spoczywa tam co najmniej 2 tys. polskich ofiar, dotychczas znaleziono tylko kilka artefaktów, które można przypisać konkretnym osobom. A to dowody na to, że osoby z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej mordowano w Kijowie, a chowano w Bykowni.

Niesamowita historia dotyczy także pani Ewy Grunner, która jest lekarzem. Jej ojciec Julian Grunner także był lekarzem, olimpijczykiem, weteranem wojny 1920 r. Ewakuowany na Wschód wraz ze szpitalem polowym trafił do sowieckiej niewoli w Tarnopolu. Osadzono go w Starobielsku.  Kiedy okazało się, że jeńców starobielskich mordowano w Charkowie, ona jako wolontariuszka wzięła udział w pracach ekshumacyjnych. Jakiś czas po jej wyjeździe odnaleziono zegarek i sygnet jej ojca, na którym były jego inicjały. Takie historie nadają sens naszej działalności. Jak w wierszu Herberta „Pan Cogito o potrzebie ścisłości", gdzie padają słowa, że „jesteśmy mimo wszystko/stróżami naszych braci/niewiedza o zaginionych/podważa realność świata, i dalej musimy zatem wiedzieć/policzyć dokładnie/ nazwać po imieniu opatrzyć na drogę".

Maciej Dancewicz, historyk, autor scenariuszy, zajmuje się zbrodnią katyńską.

Czerwiec 2012

Wywiad z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Polski cmentarz w Wilnie – Na Rossie – czekają w najbliższym czasie poważne prace remontowe.

Pozostało 99% artykułu
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?