W pułapce oskarżeń. Czy opozycja doszła do ściany? - analiza Pawła Majewskiego

PiS, zamiast obwiniać media o swoje porażki, powinien zrozumieć logikę ich działania.

Publikacja: 29.10.2014 01:00

Prezes PiS Jarosław Kaczyński nie stanie się ulubieńcem mediów, ale może lepiej do nich docierać, je

Prezes PiS Jarosław Kaczyński nie stanie się ulubieńcem mediów, ale może lepiej do nich docierać, jeśli przełamie dotychczasowe schematy działania

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Jeśli sondaże przed wyborami parlamentarnymi będą złe, to wymienię was na młodszych – straszył ostatnio swoich posłów prezes PiS Jarosław Kaczyński. Sytuacja miała miejsce podczas słynnego, opisywanego już przez „Rzeczpospolitą", mobilizacyjnego posiedzenia klubu parlamentarnego.

Jak ujawniliśmy, lider PiS w ten sposób motywował polityków swojego ugrupowania do ciężkiej pracy w kampanii przed wyborami samorządowymi. Kaczyński ma bowiem świadomość, że listy do sejmików nie są najmocniejsze. Jeśli jego partia znów poniesie porażkę w skali kraju, to nie będzie mogła jej przykryć np. sukcesami w dużych miastach.

Kaczyński zna też przyczyny tego stanu rzeczy. W partii, w której zablokowane są drogi wewnętrznego awansu, a lokalny poseł zrobi wszystko, by nie wyrósł mu zbyt silny konkurent, trudno o poprawienie jakości kandydatów czy otwarcie na nowe środowiska, które przyciągną głosy.

Ten zamknięty obieg sprawia, że partia musiałaby dokonać gruntownej przebudowy struktur, co na rok przed wyborami jest mało prawdopodobne. Jak zatem miałyby się poprawić sondaże, by ocalić skóry posłów PiS?

Pod medialnym ostrzałem

Nie da się tego zrobić bez zmiany wizerunku formacji, korzystając jedynie z potknięć rywali. Dobitnie pokazują to badania z ostatnich miesięcy. Z perspektywy czasu okazuje się bowiem, że ostatnie wahania nastrojów nie zmieniły sytuacji, a zwyżki i spadki okazały się nie mieć trwałych podstaw.

W ostatnim sondażu IBRiS poparcie dla PiS w wyborach do Sejmu wynosi 31 proc., czyli jest o punkt procentowy niższe niż w połowie czerwca, na dzień przed wybuchem afery taśmowej. Od tego czasu poparcie dla PO wzrosło o pięć punktów i dziś wynosi 33 proc.

W tym czasie Platforma przeżywała największy kryzys wizerunkowy od początku swoich rządów, a potem straciła lidera, który prowadził ją do zwycięstw od 2007 r.

W zmianie nastrojów pomogło jednak nowe otwarcie z premier Ewą Kopacz.

Tyle że PiS również takie otwarcie miał. Gdy w reakcji na kryzys taśmowy ogłosił zjednoczenie prawicy, stojące mimo problemów rywali notowania skoczyły do 40 proc. Dlaczego dziś nie ma po tym śladu?

W kontaktach z mediami Platforma wykorzystuje arsenał środków przez PiS nieużywanych

Politycy PiS mają na to proste wytłumaczenie: nieprzychylne media. Wskazują, że nie mogą się przebić ze swoim przekazem do programów informacyjnych emitowanych między 19 a 20.

Trudno całkowicie odrzucić te pretensje. Partie konserwatywne na całym świecie funkcjonują w mało sprzyjającym otoczeniu medialnym. W Polsce dochodzą do tego podziały sięgające początków transformacji ustrojowej.

Ostatnie tygodnie pokazują jednak, że medialny ostrzał nie jest tym, co najmocniej wpływa na partyjne notowania.

Trudno bowiem ocenić początek rządów Ewy Kopacz za udany pod każdym względem. Zanim została wyznaczona na następczynię Donalda Tuska, zaatakowała ją własna partia. Po wypowiedzi na temat Ukrainy i kłopotach z odnalezieniem się na czerwonym dywanie podczas wizyty w Niemczech podważano jej kompetencje w polityce zagranicznej. Musiała gasić też wiele pożarów związanych z posadą byłego doradcy Donalda Tuska Igora Ostachowicza czy wypowiedzią marszałka Radosława Sikorskiego na temat propozycji Rosji rozbioru Ukrainy.

Mimo tych problemów efekt świeżości jeszcze nie minął i wszystko wskazuje na to, że utrzyma się do listopadowych wyborów samorządowych. Platforma wykorzystuje bowiem arsenał środków przez PiS nieużywanych.

Przełamać schemat

Dobrze obrazuje to ostatni weekend. Premier wróciła z Brukseli ze szczytu klimatycznego i zniknęła. W tym czasie Kaczyński odwiedził dziesięć miejsc w całej Polsce. Kampania przyspiesza, bo to jej przedostatni weekend. W najbliższy polityka będzie musiała ustąpić spotkaniom rodzinnym związanym z uroczystościami Wszystkich Świętych. Potem do wyborów zostanie tylko tydzień.

– To jest bardzo wielki cios w nasze szanse rozwojowe, to jest ciężka klęska – grzmiał w Częstochowie lider opozycji.

Według logiki jego stronników wypowiedź ta powinna nadać ton całej debacie publicznej. Tyle że PiS wpadł w pułapkę, którą sam zastawił. W wielu dużo mniej ważnych sprawach stawiał cięższe zarzuty. To sprawia, że dziś wrażenia nie robią nawet najcięższe oskarżenia opozycji, jak choćby żądanie postawienia premier przed Trybunałem Stanu.

Brutalna rzeczywistość mediów jest jednak taka, że nawet tak ważny temat jak przyszłość gospodarki obciążonej klimatycznymi regulacjami nie jest na tyle atrakcyjny, by utrzymać uwagę widza.

Po tym, jak w tej sprawie wypowiedzieli się eksperci (wielu potwierdzało obawy opozycji), potrzebne były polityczne emocje, które rozgrzałyby debatę. Fakt, że Kopacz zdecydowała się stracić kampanijny weekend, nie pokazując się publicznie, wskazuje, że wolała nie podsycać debaty. Rola opozycji polegała na tym, by ją do tego zmusić.

Nie mogło tego zrobić rytualne oburzenie. By zwrócić uwagę na zagrożenia związane z pakietem, PiS musiałby przełamać schemat dotychczasowych działań. W sytuacji wyeskalowanej do granic możliwości krytyki władzy nie byłoby to proste.

Paraliż działań

Gdyby w podobnej sytuacji była Platforma, można by się spodziewać wykorzystania szerokiego spektrum środków. Począwszy od przecieku o nocnej naradzie liderów na temat działań, które miałyby zablokować pakiet, po ogłoszenie akcji zebrania miliona podpisów w celu przeprowadzenia referendum w tej sprawie.

W PiS jednak przecieki wykorzystuje się jedynie w celu zdyskredytowania wewnętrznej konkurencji. Ostatni zaś pokaz siły, który zrobił wrażenie, partia miała w kampanii prezydenckiej w 2010 r., kiedy to ku zaskoczeniu wszystkich sztab Jarosława Kaczyńskiego zebrał 1 mln 650 tys. podpisów. Znacznie więcej niż jego rywal Bronisław Komorowski i kilkanaście razy więcej niż wymagane 100 tys.

W sytuacji, w której własnego przekazu nie potrafi narzucić PO, temat mógłby żyć aż do wyborów samorządowych. Mogłyby go podtrzymać spoty, w których pustą lodówkę (która w kampanii w 2005 r. miała obrazować skutki liberalnej polityki ekonomicznej) zastąpiłaby lodówka odłączona od prądu.

Jednak najsilniejsza partia opozycyjna nie jest dziś w stanie przeprowadzić tego typu akcji. Choć w wysokości dotacji ustępuje jedynie PO, to na ogólnopolską kampanię samorządową może przeznaczyć tylko 4 mln zł (więcej wydadzą nie tylko rządzący, ale i SLD). – Oni mają więcej pieniędzy, billboardów, środków docierania do społeczeństwa, ale my mamy rację. Pamiętajmy o tym! – apelował na jednej z konwencji prezes Kaczyński.

Ale w wykreowaniu korzystnej dla siebie narracji przeszkadza coś jeszcze. Sztab PiS nie ma kiedy tego zaplanować. Jego uwaga skupia się bowiem na logistyce i technikaliach kampanii. Na czym to polega?

Na początku października w Warszawie odbyła się konwencja, która była początkiem kampanii posła Jacka Sasina na prezydenta Warszawy.

Impreza przeszła w mediach bez echa, bo szanse Sasina są niewielkie. PiS walkę o stolicę odpuścił w zeszłym roku, w dniu przegranego referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Choć chwalił się, że do urn poszło więcej wyborców niż cały jego elektorat w stolicy, to przez rok nie zrobił nic, by po niego sięgnąć, a kandydata ogłosił kilka tygodni przed wyborami.

Nie to jednak było w PiS problemem. Okazało się, że lokalnym działaczom pochłoniętym rejestracją list nie udało się zapełnić całej auli Politechniki Warszawskiej, gdzie odbywała się impreza. W wyjaśnianie sprawy musiał się zaangażować sam prezes Kaczyński.

Nowe otwarcie

Problemem lidera PiS nie jest tylko konieczność osobistego doglądania każdego aspektu kampanii. Obrana przez PiS taktyka ignorowania nowej premier sprawia, że ta, nie musząc wdawać się w konfrontację, może swobodnie budować swój wizerunek. Kopacz ewidentnie odwołuje się do elektoratu socjalnego, w który celuje PiS.

O ile Kaczyński może próbować licytować się z nią na obietnice publicznego rozdawnictwa, o tyle sam nie może próbować podkopywać jej popularności w elektoracie Platformy.

PiS przestał nawet udawać, że kieruje się do centrowego wyborcy. Komunikacyjny chaos, w którym przypominanie o zjednoczeniu prawicy przeplata się z kwestionowaniem podania przez Kaczyńskiego ręki Tuskowi, może być skuteczny jedynie w najtwardszym elektoracie, który akceptuje wszystkie metamorfozy lidera.

Tego typu zmienny przekaz sprawia, że dla reszty wyborców Kaczyński jest niewiarygodny. Prezes PiS nie kupi sobie większej przychylności mediów, ale jeśli poważnie myśli o objęciu w przyszłym roku władzy, to musi popracować nad nowym wizerunkiem ugrupowania.

Ma na to kilka miesięcy i dwie drogi. Pierwsza to próba zdefiniowania się na nowo, w której wykorzysta mocne cechy swojego wizerunku (jak uczciwość i patriotyzm) oraz poprawi te, w których wypada słabiej (kompetencje w sprawach gospodarczych). Druga to otwarcie z nowym człowiekiem podobne do projektu „premier Gliński". Dobrą okazją do tego są wybory prezydenckie. Tylko czy Kaczyński zainwestowałby w kogoś, kto mógłby mu zagrozić?

Materiał Promocyjny
CPK buduje terminal przyszłości
Kraj
Anulowany wyrok znanego działacza opozycyjnego
Kraj
Czy Polacy chcą sankcji na Izrael? Sondaż nie pozostawia wątpliwości
Kraj
Rafał Trzaskowski o propozycji Karola Nawrockiego: Niech się pan Karol tłumaczy
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kraj
Cienka granica pomagania uchodźcom. Złoty telefon pogrąża aktywistów z granicy